I jeszcze z songu Ryszarda Riedla: „Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany. Chciałabym zobaczyć, co dzieje się w mych snach i nie chcę płakać, Panie mój…”. W październiku mam śpiewać we Lwowie. Bardzo się cieszę, będę tam pierwszy raz w życiu. Razem z Manią, która też występuje w recitalu.

9 cze 09 07:00 Ten tekst przeczytasz w 10 minut Czy bezwolnymi ofiarami patriarchatu, czy też partnerkami swoich mężów? Wydaje się, że ani jedno, ani drugie. W Dziejach Tewji Mleczarza, sztandarowej powieści Szolema Alejchema, główny bohater jest w swojej rodzinie zdominowany przez kobiety: "Słowem, z tego, co widzicie, że mam i posiadam, bez uroku, towaru do wyboru i koloru, i to towar doskonały, oby nie zgrzeszyć. Jedna ładniejsza od drugiej. Nie wypada chwalić własnych dzieci, ale słyszę przecież, co świat twierdzi: krasawice".1 Obowiązkiem Żyda jest ożenić się i mieć potomstwo, a ponieważ Tewje Mleczarz szanował tradycję, przygotowywał swoje dzieci do małżeństwa. Twierdził, że "ładna buźka to połowa posagu" i szczerze pragnął, by jego piękne córki wydały się za bogatych mężczyzn, którzy zapewnią im i rodzicom godne życie. Okazuje się jednak, że marzenia ojca nijak miały się do rzeczywistości, a praktycznie żadna z córek nie poślubiła mężczyzny, którego proponowali swaci. W swoich utworach Szolem Alejchem zawsze starał się pokazać przekrój całej społeczności żydowskiej, od miejscowych bogaczy, po największych nędzarzy. W Dziejach... zilustrował tę drabinę społeczną na przykładzie kolejnych narzeczonych córek Tewji. Gdy o najstarszą córkę Cejtl starał się rzeźnik Lejzer Wolf, wdowiec dużo od niej starszy, Mleczarz był zachwycony, zastrzegł jednak, że decyzja nie zależy wyłącznie od niego: "Trzeba przecież porozmawiać z moją połowicą. W takich sprawach ona postanawia. […] No a Cejtl - również należałoby zapytać". (s. 70) Dla Wolfa takie podejście ojca jest niezrozumiałe, uważa, że dziewczynę, jak i żonę należy powiadomić o decyzji i nie liczyć się z ich zdaniem. Mimo radości, jaką wywołały oświadczyny rzeźnika, Tewje musiał skapitulować, ponieważ okazało się, że córka dała już, co prawda potajemnie, słowo innemu. Chociaż to mężczyźni ustalali między sobą warunki zawarcia małżeństwa, to jednak decyzje Tewji były zawsze korzystne dla jego córek. Pozwolił Cejtl wyjść za krawca, jednocześnie podstępem przekonał żonę, by i ona się zgodziła na małżeństwo pierworodnej z rzemieślnikiem. Marzenia Tewji o bogatym zięciu dla drugiej córki rozwiały się, gdy Hodł zapragnęła wyjść za Perczyka, biednego i socjalistę. Ojciec i tym razem nie robił większych problemów, co więcej pogodził się z tym, że córka wyjechała na zawsze z Anatewki, by towarzyszyć mężowi na zesłaniu. Jednak nawet w stosunkowo liberalnym podejściu Tewji Mleczarza wobec życiowych wyborów córek były nieprzekraczalne granice. Dla religijnych Żydów małżeństwo córki z gojem było prawdziwym nieszczęściem. Związek Chawy z gminnym pisarzem, Chwedkiem Gałganem, stał się przyczyną rodzinnej tragedii. Wprawdzie Tewje walczył o córkę, błagał popa, by zwrócił mu dziecko, jednak gdy rozmowa nie przyniosła rezultatów, rodzice uznali dziewczynę za zmarłą. Wykreślili Chawę ze swojego życia, nie chcą mieć z nią żadnego kontaktu. Jeszcze tragiczniej kończy się nieszczęśliwa miłość Szprincy do syna milionerów. Okazuje się, że nie zawsze możliwy jest awans społeczny poprzez małżeństwo. Wezwany na rozmowę do domu milionerów, Tewje przekonuje się boleśnie, jak ogromna przepaść dzieli jego córkę i syna bogaczy. Spotkawszy się z odmową rodziny narzeczonego, zrozpaczona córka topi się w stawie: "Wtem widzę, biegnie moja Gołde, szal rozwiany, ręce wyciągnięte przed siebie, a przed nią moje dzieci: Tajbł i Bejłkie. Wszystkie trzy wołają, płaczą, zawodzą: »Córko! Siostro! Szprince!« Zeskoczyłem z wozu, nie wiem, jak to się stało, że nie rozsadziło mnie na miejscu, a gdy dobiegłem do stawu, było już po wszystkim…"2 Marzenie o bogatym zięciu spełnia się, gdy Bejłkie zgadza się na ślub z miejscowym przedsiębiorcą Pedocerem. Jednak znowu nie wszystko potoczyło się po myśli Tewji, bo chociaż córka jest całkiem zadowolona z małżeństwa, to zięć bankrutuje i oboje zmuszeni są emigrować do Ameryki. Wśród narzeczonych córek pojawił się biedny rzemieślnik, socjalistyczny ideowiec, bogaty prostak, niedoszły milioner, a wreszcie goj. Córki same wybierają sobie narzeczonych, Tewje akceptuje ich wybory, chociaż żaden z mężczyzn nie jest jego zdaniem idealny. Poza postaciami córek, najważniejszą kobietą w powieści jest Gołde, żona mleczarza. Tewje kocha swoją żonę i pomimo kąśliwych uwag dotyczących intelektu połowicy słucha jej rad i uwag. Gdy żona umiera, jest zrozpaczony, ponieważ stracił nie tylko żonę, ale i najlepszego przyjaciela: "Zmarła moja Gołde, ołow haszołem. Była kobietą prostą, bez chytrostek, bez przemądrzałości, ale za to wielka cadejkis".3 Sama Gołde pokazana jest jako kobieta, dla której szczęście rodziny jest najważniejsze. Słucha męża, ale nie wiernopoddańczo, bo i ona serwuje mu częstokroć porcję solidnych złośliwości. Jest typową "matką kwoką", cierpi, gdy kolejne córki odchodzą z domu: "Co to już za życie, pożal się Boże - mawiała - bez dzieci? Bydlę, nie przymierzając też tęskni, gdy odstawia się - powiada - jego małe".4 Roztacza opiekuńcze skrzydła nad córkami i mężem, a umierając pyta: "Tewje, kto ci teraz będzie gotował wieczerzę?" U kobiety, która poświęciła życie rodzinie, takie pytanie było jak najbardziej uzasadnione. Co ciekawe, dla Tewji, córki, chociaż uwielbiane, były tylko kobietami: "Słowem, wynająłem kogoś, by odmawiał kadisz po mojej Gołde, ołow haszołem, i zapłaciłem za cały rok z góry. Czy miałem może inne wyjście? Pan Bóg ukarał mnie, nie dając mi męskiego potomka, tylko pełen dom dziewcząt, tylko córki i córki, oby Pan Bóg tym żadnego przyzwoitego Żyda nie doświadczył! Nie wiem, czy wszyscy Żydzi tak się męczą ze swoimi córkami, czy to tylko ja jestem takim nieszczęśnikiem, który nie ma do nich szczęścia? To znaczy, ja do swoich córek nic nie mam […]".5 Szanował kobiety, ale nie uznawał ich za równe mężczyznom, jego wypowiedzi: "jest przecież tylko kobietą", "babski rozum", jednoznacznie wskazywały, że to mężczyzna powinien być głową rodziny. W tekstach Szolema Alejchema odnaleźć można wiele wątków autobiograficznych. Nie dziwi więc, że narratorami w utworach bywają na ogół mężczyźni. Jednak dla samego autora nie ma podziału na męski i żeński świat, obie grupy przenikają się wzajemnie i na siebie wpływają. Wydaje się, że wśród postaci kobiecych najważniejszą rolę pełniła figura matki. Mojżesz Kanfer pisał: "[…] Albo żydowska matka, do której w swych snach zwracają się nawet zagorzali żydowscy futuryści! Czy cała twórczość Szolema Alejchema nie była jednym pomnikiem dla żydowskiej matki, tej cichej, ale świętej męczennicy? Nie ma może drugiej literatury na świecie, która by taką czcią i miłością otaczała matkę, jak żydowska. A w gronie piewców matki przodujące miejsce zajmuje Szolem Alejchem".6 Postać matki zawsze przedstawiona jest w sposób pozytywny, być może dlatego, że sam pisarz został wcześnie osierocony, a macocha była kobietą złą i okrutną. W autobiograficznej powieści Z jarmarku Szolem Alejchem przedstawia matkę jako "babę-kozak", "kobietę-zuch", osobę, która tak naprawdę zapewniała byt swojej rodzinie, wychowując jednocześnie dzieci: "Wychowanie takiej gromady dzieci oraz przetrzymanie ich wszystkich chorób wymagało od matki niezwykłej zaradności. Nie obyło się przy tym bez bicia, lania i prania, czego dzieciom nie skąpiła. Wystarczyło jednak, aby któreś z dzieci zachorowało, a matka nie odstępowała od jego łóżeczka: - Obym ja chorowała zamiast ciebie! Kiedy jednak wyzdrowiało i stanęło na nogi, już krzyczała: - Do chederu, łobuziaku, do chederu!"7 Gołde została przedstawiona jako wzorcowa matka żydowska, podobna rola przypadła matce z powieści Motel, syn kantora. Kobieta, by ratować chorego męża, powoli wyprzedaje swój dobytek. Choć ich sytuacja materialna staje się tragiczna, żona chwyta się każdego sposobu, by przedłużyć kantorowi życie. Po śmierci męża zostaje sama z synami. Jest biedna, ale podobnie jak Gołde gardzi rzemieślnikami i nie chce, by którykolwiek z ich synów trudnił się rzemiosłem. Gdy Eliasz się żeni, a Motel dostaje posadę, matka głęboko przeżywa rozłąkę: "Po drodze matka skarży się, że jest jej gorzko i źle na świecie. (Sama gorycz to byłoby za mało) Bóg dał jej dwoje dzieci, a ona musi zostać sama. Mój brat Eliasz, powiada, ożenił się, bez uroku, bardzo dobrze, jakby się dorwał do kopalni złota. Jedyna wada to, że teść jest prostakiem, a na dobitek piekarzem. Bo czego można wymagać od piekarza?"8 Matka jest dumną wdową po kantorze, świadomą swojej biedy, ale i walczącą o szczęście synów. Jest też przyczyną zgryzot starszego Eliasza, który przejmuje po zmarłym ojcu rolę głowy rodziny. Gdy syn postanawia wyjechać wraz z całą rodziną do Ameryki, matka nie protestuje. Problemem staje się jednak jej nieustający płacz: "Natomiast z matką jest niewesoło, tak powiada mój brat Eliasz. A kto temu winien, że ona płacze dniem i nocą? Od czasu jak ojciec umarł, ona jeszcze nie przestała płakać. - Na miłość boską! Nie masz wcale litości nad nami! Przez ciebie, nie daj Boże, wszyscy będziemy musieli wracać. Tak przemawia do niej mój brat Eliasz, a ona mu odpowiada: - Głuptasie jeden! A bo to ja płaczę? Samo się płacze, ot tak sobie!…"9 W jakiś sposób dowiedział się, że problemy ze wzrokiem, które według niego były naturalną konsekwencją nieustannego płakania, mogą spowodować negatywną decyzję amerykańskich urzędników granicznych i cała rodzina może z powrotem wylądować w Kasrylewce. Dla Motla łzy są nierozerwalnie związane z osobą matki: "Ona robi to co zawsze: płacze. Może wy wiecie, czy ona przestanie kiedykolwiek płakać?"10 Poza matką, jedną z ważniejszych postaci kobiecych w powieści jest bratowa Motla, Brucha. Zupełne przeciwieństwo matki, kobieta kąśliwa, złośliwa, wiecznie niezadowolona. Młody szwagier zręcznie to wykorzystuje i przy nadarzającej się okazji płata jej różne figle. Brucha, mimo iż ma ciągłe pretensje do Eliasza, jest kobietą posłuszną, nie sprzeciwia mu się. Jedynie w narzekaniu daje upust złości, ale nigdy nie występuje przeciwko mężowi. Sam Motel kwituje to jednoznacznie: "Krótko mówiąc, kobiety mają już taką naturę. Rzadki to wypadek, aby im się coś podobało". Po raz kolejny okazuje się, że kobieta nie jest równa mężczyźnie, ale też nie jest osobą zupełnie pozbawioną wpływu na mężczyzn. Wydaje się, że mężczyźni częstokroć uzurpowali sobie prawo do decydowania o wszystkim, jednakże pod wpływem kobiet zmieniali zdanie. W Kasrylewce Szolem Alejchem przedstawił wszelakie typy ludzkie, nie zabrakło też miejsca dla kobiet. Wśród nich pojawia się żona karczmarza: "[…] słychać głos Żydówki, która klnie i beszta swojego męża. To gospodyni szuka we wszystkich pokojach naszego gospodarza. Nie przestaje kląć. […]: Cholerę w bok. Zmartwień na rok. Udar do głowy i cios mu morowy. Niechaj go ogień pali. Niech płomień go smali".11 Podobny temperament miała macocha Szolema Alejchema (Z jarmarku): "Gadkę miała iście berdyczowską. Gładką, bogatą i kwiecistą. Na każde słowo odpowiadała przekleństwem. I wcale się przy tym nie unosiła. […] Jeść - oby cię robaki zjadły! Pić - oby pijawki piły twoją krew!"12 Wydaje się, że kobiety wykreowane przez Szolema Alejchema miały jedną cechę wspólną, mianowicie ironiczne podejście do mężczyzn. Ciocia Hudł (Z Jarmarku) budzi przerażenie swojego męża: "O ile jednak Nysł ważny był w mieście, o tyle nie był ważny u swojej połowicy, cioci Hudł (wszyscy wielcy ludzie mało znaczą u swoich żon). […] Ta mała kobietka często napełniała swego wielkiego męża potężnym strachem. Bał się jej jak śmierci. […] Godził się tak łatwo na to, by jego malutka połowica waliła go po głowie poduszką albo miotłą po wypucowanej kapocie. Szczególnie umiłowała sobie tłuc go miotłą właśnie w święta".13 Tytułowy bohater opowiadania Zaczarowany krawiec również trafił na typ kobiety, o których Szolem Alejchem pisał "baba-kozak": "ona chodziła w portkach, a nie on. […] a nieraz zdarzyło mu się od niej i po pysku dostać".14 Żydówki z Kasrylewki, Anatewki, Złodziejówki, Kozodojówki i innych sztetli były kobietami niezwykle charakterystycznymi. Na ogół ubogie, otoczone gromadką dzieci i mężem, który w ich opinii był kompletnym nieudacznikiem. Nie były cichymi i potulnymi żonami, miały wpływ na życie rodziny. Faktem jest, że ich przestrzeń życiowa ograniczała się do gospodarstwa domowego, ale w tradycyjnych rodzinach żydowskich był wyraźny podział ról. Kobieta powinna być posłuszna mężowi, dbać o dzieci i dom. Co więcej, powinna odciążać męża w obowiązku zarobkowania, tak by mógł się poświęcić studiowaniu świętych ksiąg. Kobiety organizowały życie swoim dzieciom, ale także i mężowi. Szolem Alejchem pokazywał na ogół kobiety odważne, używając, mocnych słów, które dla dobra swojej rodziny poświęcą wszystko. Jednak nadal były typowymi żonami swoich żydowskich mężów, którzy dawali im dużo swobody, jednocześnie wiedząc, że małżeństwo jest dla tych kobiet najważniejsze. Świadczyło bowiem o ich statusie, miejscu w hierarchii społecznej, dawało poczucie bezpieczeństwa i życia zgodnie z przykazaniami religijnymi. Szolem Alejchem portretował nie tylko kasrylewskie kobiety. W Marienbadzie przedstawił warszawskie damy z Nalewek, które wybrały się do znanego kurortu. Są to stosunkowo zamożne mężatki, które odwiedzają Marienbad niekoniecznie dla podratowania zdrowia. Szczególnie interesująca wydaje się Perla Jamajkerowa, która przybyła do uzdrowiska, by szukać mężów dla swoich córek. Młode Jamajkerówny były już w takim wieku, że zdesperowana matka chwytała się wszelkich sposobów, by znaleźć jakichkolwiek narzeczonych: "Może bym już była gotowa chociaż z jednym, mam na myśli białostocczanina, to nim się zakrzątnęłam, wyskoczyła nagle Bazylea. Gorączka z Bazyleą. Jakiś kongres syjonistów. Więc poniosło go do Bazylei z jeszcze kilkoma młodzieńcami i kawalerami, którzy są na moje kulawe szczęście wszyscy syjonistami. Szczęście jeszcze, że ten kiszyniowianin z Kiszyniowa nie jest syjonistą. On się wyśmiewa z syjonistów. Mówi, że to tylko pretekst. Zupełnie tak samo jak z tymi, którzy jeżdżą na kurację. Jedyny cel, powiada, to szukanie kawalerów i panien na wydaniu. Jeżeli tak, to żałuję teraz, że pojechałam do Marienbadu, a nie do Bazylei".15 Niestety, okazało się, że pochłonięci dyskusją syjoniści nie byli zainteresowani córkami Jamajkerowej, a wspomniany kiszyniowianin od dawna miał żonę. Jeszcze inny typ kobiet pojawia się w opowiadaniu Szolema Alejchema Człowiek z Buenos Aires. W trakcie podróży koleją narrator poznaje bogatego emigranta z Argentyny. Zamożny mężczyzna nie mówi wprost, czym się zajmuje: "Dostarczam światu towar, o którym się nie mówi… Dlaczego? Bo świat jest zbyt mądry, a ludzie zbyt delikatni. Nie lubią, gdy się rzecz nazywa po imieniu. Wolą, gdy ktoś na czarne powie, że to białe, a białe nazwie czarnym. Nie ma na to rady…"16 Okazuje się, że Motel z Sonmaków jest sutenerem, a raczej pośrednikiem w handlu żywym towarem. Kursuje pomiędzy Ameryką Południową a Europą Wschodnią w poszukiwaniu kobiet, które mógłby ze sobą zabrać i umieścić w domach publicznych. W opowiadaniu kobiety sprowadzone są do roli towaru, który można z zyskiem sprzedać. Motel nie mówi też wprost, czym tak naprawdę się zajmuje, jednak opisuje swoją działalność na tyle dokładnie, że w łatwy sposób można się zorientować, iż wykracza ona daleko poza granice legalności. Emigrant jedzie do rodzinnej miejscowości, by się ożenić. Był to typowy zabieg handlarzy żywym towarem. Zjawiali się w sztetlu, spośród mieszkanek wybierali młodą kobietę w trudnej sytuacji finansowej i proponowali ślub, obiecując przy tym szczęśliwe życie za Oceanem: "Zabiorę ją do Buenos Aires. Kupię jej pałac - niech mieszka tam jak księżniczka".17 Naiwne kobiety, a zwłaszcza ich rodzice, wyobrażali sobie rajskie życie, jakie spotka młodą dziewczynę. Pragnęli dostatniego życia dla siebie i swojej córki, nie zastanawiając się, jakie będą konsekwencje ich decyzji. Niestety, rzeczywistość okazywała się dużo bardziej bolesna. Oszukane dziewczyny zamiast do pałacu trafiały do domu publicznego, skąd nie było ucieczki. Według Isabel Vincent, pod koniec XIX wieku szajki sutenerskie były tak często spotykane, że niemal wrosły w krajobraz Europy Wschodniej i doczekały się nawet uwiecznienia w literaturze Kobiety, które uwiecznił w swych powieściach Szolem Alejchem, to mieszkanki małych sztetli. Specyfika pisarstwa Szolema Alejchema, polegająca na przedstawieniu życia żydowskiego miasteczka, ale z perspektywy ironicznego humoru, "śmiechu przez łzy", pokazuje kobiety w nieco krzywym zwierciadle. Autor wydobywa z nich zarówno negatywne, jak i pozytywne cechy, ale zawsze pisze o nich ciepło. Kobiety, mimo że nie są głównymi bohaterkami, zajmują w tej literaturze istotne miejsce. *** Przypisy: 1 Szolem Alejchem, Dzieje Tewji Mleczarza, przeł. Anna Dresnerowa, Wrocław 1989, s. 89. 2 Tamże, s. 146-147. 3 Tamże, s. 149. 4 Tamże, s. 149. 5 Tamże, s. 150. 6 Mojżesz Kanfer, Szolem Alejchem (w 10 - lecie jego śmierci), w: "Nowy Dziennik", nr 94, 1930, s. 5. 7 Szolem Alejchem, Z jarmarku, przeł. Michał Friedman, Wrocław 1989, s. 31. 8 Szolem Alejchem, Motel, syn kantora, przeł. Stanisław Wygodzki, Warszawa 1958, s. 67. 9 Tamże, s. 130. 10 Tamże, s. 65. 11 Szolem Alejchem, Kasrylewka, przeł. Michał Friedman, Wrocław 1991, s. 66. 12 Z jarmarku, s. 200. 13 Z jarmarku, s. 75. 14 Szolem Alejchem, Zaczarowany krawiec, przeł. Ludwik Górski, Warszawa 1959, s. 223. 15 Szolem Alejchem, Marienbad, przeł. Jan Kligert, Warszawa 1967, s. 94. 16 Szolem Alejchem, Człowiek z Buenos Aires, [w:] Notatki komiwojażera, przeł. Jakub Appenszlak, Warszawa 1958, s. 69. 17 Tamże, s. 75. 18 Isabel Vincent, Ciała i dusze, Wrocław 2006, s. 26. Data utworzenia: 9 czerwca 2009 07:00 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj.

Diagnoza była jednoznaczna. "Córka nam się »rozjechała«". Diagnoza była jednoznaczna. Pierwsze objawy nietypowych zachowań u Julki jej mama zauważyła już na bardzo wczesnym etapie — gdy jeszcze karmiła córkę piersią. Później problem zaczął nabrzmiewać. Diagnoza: zespół Aspergera był tu naturalnym następstwem. Lubię kolory. Nawet bardzo. Gdy wchodzę do sklepu, w którym aż kipi od różu i brokatu, to zaczynam się mocno zastanawiać, czy to na pewno dobry kolor dla dziewczynki. Według stereotypów kolor różowy przeznaczony jest dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców. Podobnie jest z zabawkami. Lalki tylko dla dziewczynek, a samochody dla chłopców. A czy Wasze córki nie bawiły się nigdy autami? A synowie lalkami, czy kucykami Pony? CZAPKA: PIFPAF / BLUZA: MALISTORE / Robiąc zakupy dla naszych pociech nie musimy kierować się stereotypami. To już nie te czasy. Kiedyś naprawdę trzeba było się mocno nagimnastykować żeby znaleźć czarną bluzę, czy sukienkę. Pamiętam dobrze, jak jeszcze trzy lata temu biegałam po sklepach w poszukiwaniu zwykłej, czarnej bluzki. Znalezienie takiej było nie lada wyzwaniem. Dziś jest dużo łatwiej, choć po rozmowie z innymi mamami wiem, że nie jest to jeszcze takie proste, jakbyśmy chciały. Ku uciesze, na pomoc przychodzą nam polscy projektanci, którzy zaczynają dość prężnie wprowadzać kolor czarny do swoich kolekcji. Sieciówki pozostają w tyle. Choć i tak zauważyłam dużą poprawę. Przez pierwszy rok życia maluszka kolor nie ma znaczenia. Możemy je ubierać, jak chcemy. Tym bardziej że małe dziecko w każdym kolorze wygląda bosko. Dziecko nie zwraca uwagi, w co jest ubrane, a kolor nie ma najmniejszego znaczenia. Schody zaczynają się później. Kiedy pozwalamy dziecku decydować w sprawie koloru ubranka, jakie ma założyć. I jeśli podziela nasze upodobania, to jesteśmy szczęśliwi. Jeśli nie, to musimy zaakceptować wybór i pozwolić na zabawę kolorem. Dopóki rodzice nie zabraniają dziecku ubierać się na kolorowo i póki nie nakazują ubierania się tylko na czarno, to wszystko jest w porządku. Postanowiłam zbadać temat w sieci. Zapytałam znajome mamy, co myślą na temat ubierania dzieci na czarno. Większość odpowiedziała, że lubi. Że to kolor, który pasuje do wszystkiego. Że najlepiej z jakimiś kolorowymi dodatkami. Nie spotkałam się z negatywnymi komentarzami. Poszłam o krok dalej i przejrzałam różne fora. Znalazłam tam wiele pozytywnych opinii, jak i negatywnych. Oto niektóre z nich: Jakiś czas temu wstawiłam na naszym fanpage’u zdjęcie Lily ubranej na czarno, zaraz znalazł się ktoś z pytaniem „Dziecko w żałobie?”. Do cholery jasnej (albo ciemnej), czy ten kolor naprawdę zarezerwowany jest tylko na pogrzeby? No jasne, że nie! Czarny to kolor jak każdy inny. Z tym że trzeba go lubić i dobrze się w nim czuć. Jeśli nie lubimy pomarańczowego, czy różowego to nie założymy też takiego sweterka. I to jest normalne. Każda dziewczynka przechodzi tzw. okres różu. Czy nam się to podoba, czy też nie. Małe dziewczynki uwielbiają różowe sukienki, najlepiej rozkloszowane (wiecie takie, które się kręcą). Nastolatki powyciągane koszulki i podarte jeansy. Każda grupa wiekowa ma swój własny dress code. Jest to zupełnie naturalne. Moja córka sama przechodziła przez taki etap. Teraz wszystko wróciło do normy i nie ma już tych ochów i achów nad każdą różową rzeczą. Czekam teraz z uśmiechem na kolejny. 😉 Na stronie znaleźć można taki opis: „Pinkstinks to organizacja, która działa w imieniu rodziców i ich dzieci. Nasz cel to: inspirowanie dziewczynek, motywowanie ich i wzbudzanie ich entuzjazmu wobec możliwości i szans, jakie stoją przed nimi otworem; poprawa poczucia własnej wartości dziewcząt oraz ich wiary w siebie, rozwinięcie ich ambicji, a tym samym zwiększenie ich szans życiowych; sprzeciwienie się „kulturze różu” opartej na stawianiu piękna ponad rozumem i zapewnienie dzieciom alternatywy”. Po naszych doświadczeniach wiem, że nie jest to nic złego. Wiem, że dziecko jest tylko (albo AŻ) dzieckiem i trzeba pozwolić mu dokonywać wyborów. Czy zabronienie chłopcu zabawy różowym wózeczkiem dla lalek sprawi, że będzie bardziej męski? Odpowiedzcie sobie sami. Jednak martwi mnie zupełnie coś innego. Nie chodzi o zakładanie różowych, czy niebieskich ubrań… a o wpajanie dzieciom gotowych schematów. Wiecie, o czym mówię, prawda? Ten podział na chłopięce i dziewczęce. Przeczytałam u kogoś na blogu krótką historię. O tym, jak dziewczynka wróciła do domu ze szkoły zapłakana, bo koledzy śmiali się z jej niebieskich butów ( „Jesteś chłopakiem, to kolor dla chłopaków”.) Nieraz byłam świadkiem podobnych sytuacji. Sama też takich doświadczyłam. Często zdarza mi się kupować ubrania dla córki z działu chłopięcego (czasami to jedyny sposób, by uniknąć różowego) i niejednokrotnie usłyszałam „O, jaki ładny chłopczyk”. Nawet kilka dni temu, jak wracałyśmy z Lily z przedszkola, zaczepiła nas miła staruszka: – Ile masz lat? – Cztery. – To już duży jesteś. – Nie jestem chłopcem!!! Kolor różowy nie jest zarezerwowany dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców. To w naszych głowach zakodowane mamy właśnie takie gotowe schematy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Przykład z ostatnich dni: Znajomej podczas wspólnych zakupów bardzo spodobała się błękitna koszula, na pozór wydawała się chłopięca… ale przy rękawach miała malutkie, różowe guziczki. Domyślacie się już pewnie, ze strach przed stereotypowymi zasadami nie pozwolił tej koszuli dla jej synka kupić. Podam jeszcze jeden przykład. Kiedyś w sklepie podsłuchałam rozmowę mamy z córką. Dziewczynce spodobała się granatowa bluzka ze złotym napisem i bardzo chciała ja zmierzyć. Na moje oko miała piec lat. I wiecie, co usłyszała? „Córeczko, nie żartuj. Przecież to jest kolor dla chłopaków. Zobacz tutaj jest z takim samym napisem” I podała jej różowa bluzkę z napisem „SWEET”. Zamykamy się na gotowe schematy. Ale czy warto? Źródłem takich zachowań są irracjonalne lęki rodziców lub ich poczucie wstydu, że dzieci zachowują sie „niewłaściwie”. Niestety zakorzenione w człowieku stereotypy są silniejsze i nie pozwalają na odstawanie od reszty. To jest właśnie dokładnie to, o czym pisałam wyżej. Dla rodziców niewłaściwe jest, gdy ich synek bawi się lalkami, bo to odbiera mu to chłopięcość? Bo w przyszłości zostanie gejem? Ludzie obudźcie się! Cieszy mnie fakt, ze wszystko powoli się zmienia. Powszechnie znane przekonanie, że różowy dla dziewczynek, a niebieski dla chłopców odejdzie do lamusa. Tak, jak kiedyś za pomocą projektantów mody odwróciło się przekonanie, że różowy jest dla chłopca, a niebieski dla dziewczynki. Bo było i tak. Przecież nie możemy oceniać płci przez pryzmat koloru. Trudno jest tu znaleźć złoty środek. Podążanie za moda, czy nietolerowane podziału kolorystycznego. Często w różnych dyskusjach na temat dzieci czytamy: „To moje dziecko i będę wychowywała je, jak chce. Ty zajmij się swoim”. I tak samo, zamiast oceniać i uczyć oceniania swoich dzieci poprzez pryzmat koloru, nauczmy ich patrzeć szerzej. To nie kolor jest ważny. Najważniejsi jesteśmy MY i nasze uczucia. To, co lubimy i co sprawia nam przyjemność. Nie stresujmy dzieci gotowymi schematami i tym, kim być powinni. Pozwólmy im zdecydować, jakie kolory polubią. Nauczmy akceptacji do rówieśników z ich upodobaniami. Bez względu na to, czy Jaś ma różową koszulkę, czy niebieską. Niech nasze dzieci potrafią szanować innych za to, kim są, a nie za to, w co są ubrani. To takie moje marzenie. Na koniec, dla rozluźnienia (mam nadzieję) tematu wróćmy do czarnego. Lubicie czarne ciuchy? Ubieracie tak swoje maluchy? Ja uważam, że czerń jest piękna, prosta i cudownie pasuje do wszystkiego. A dzieci w czerni są po prostu boskie. Zobaczcie, chociażby na zdjęcia niżej, które wyszukałam specjalnie na potrzeby tego wpisu. Czerń to taki kolor, który nigdy nie przestanie być modny i stylowy. Nawet szafie maluchów. PHOTO: NATALIE YOUNG outer: SHIHOSHI bottom: UNIQLO shoes: BLOCH / Pierrot Tee. Black, Kids. Clothing. Style. Girls. Little babies. GAP / WWW. See You at Playtime Paris ! We will show You our AW16 collection. Our stand is H01. / TOP: BIBIDREAMS / CENA: 20 ZŁ (40 ZŁ) / KIMONO KID / BLUZA: ZARA / BUTY: H&M / CZAPKA: HANDMADE/ TIPI / BABO BODY: H&M / Black Skirted Leotard – Toddler & Girls / WWW. Mini Me: Maia Leung Shows Us How To Rock The Season’s Most Playful Bags | Fendi Black Nappa Leather Micro Peekaboo / ARTYKUŁ: Descubre los mejores looks del asfalto en la Capital de la Moda. / ZARA / KURTKA BEJSBOLÓWKA / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 89, 90 ZŁ This Burberry leather biker jacket is cut with fringing and a short straight silhouette. / RESERVED / PLECAK – WOREK / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 29,90 ZŁ BLOUSE: MALISTORE / SKIRT: MALISTORE / CAP: PIFPAF / VOGUE MAGAZINE MANGO / BAWEŁNIANA KOSZULKA Z NAPISEM / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 35,90 Because every girl needs to show just how regal she is !! glitter crown by PatkasKids on Etsy, $ ZAPISANE Z FASHION DIVA DESIGN / Sukienka SNOW QUEEN / LOOSE MOOSE / cena: 145,00 zł MANGO / KURTKA BIKER Z ĆWIEKAMI / AKTUALNA KOLEKCJA / CENA: 189,90 ZŁ Berserk ( jap. ベルセルク Beruseruku) – manga z gatunku dark fantasy, której autorem jest Kentarō Miura. Osadzona w świecie bazującym na średniowiecznej Europie historia koncentruje się na losach Gutsa, osieroconego szermierza, i jego relacjach z Griffithem, przywódcą grupy najemników znanej jako Drużyna Sokoła.
Tragiczne losy Miss Polski. Agnieszka Kotlarska zginęła z rąk prześladowcy na oczach córki 17 lip, 19:10 Ten tekst przeczytasz w 8 minut Agnieszka Kotlarska zdobyła koronę Miss Polski, później wywalczyła także tytuł Miss International. Swoją urodą zachwyciła Ralpha Laurena i Calvina Kleina. Miała męża, który ją uwielbiał, i... wielbiciela, którą ją zabił. Zginęła w sierpniu 1996 r., miała 24 lata. Foto: Witold Jabłonowski / PAP Agnieszka Kotlarska, Miss Polski 1991 Agnieszka Kotlarska kolekcjonowała tytuły najpiękniejszej: najpierw była Miss Wrocławia, później Miss Dolnego Śląska, Miss Polski i Miss International Po udziale w wyborach miss odnosiła sukcesy jako modelka. Pracowała dla największych projektantów, Ralpha Laurena i Calvina Kleina 27 sierpnia 1996 r. została zabita przez Jerzego Lisiewskiego, który miał na jej punkcie obsesję. Zginęła na oczach męża i 2,5-letniej córki. Zabójca Miss Polski został skazany na 15 lat pozbawienia wolności, w 2012 r. wyszedł na wolność Przypominamy tekst, który premierowo pokazaliśmy w lutym 2021 r. Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google 17 lipca 2022 r. wyłoniona zostanie 33. w historii Miss Polski. Drugi konkurs w 1991 r. wygrała 17-letnia Agnieszka Kotlarska, która miała przed sobą wielką karierę. Urodziła się we Wrocławiu w 1972 r. Nieprzeciętna uroda otworzyła jej drzwi agencji modelek. Wysoka, zgrabna, zielonooka szatynka zwracała uwagę otoczenia. Kilka lat wcześniej do tego samego liceum uczęszczał Jurek Lisiewski, inteligentny i wysportowany syn nauczycielki, który jednak nie miał wielu przyjaciół. Młodszy brat tak o nim mówił: Zobacz też: Tak Kasia Cichopek dba o swoje włosy. Oto jej patent Królewna odrzuciła krasnoludka Jurek Lisiewski po raz pierwszy zobaczył Agnieszkę Kotlarską na pokazie sukien ślubnych w salonie przy ulicy Oławskiej we Wrocławiu. W dokumencie "Będę Cię kochał aż do śmierci" mówił: "Przyjechaliśmy autobusem, odprowadziłem ją do domu. Rozmawialiśmy o zwykłych rzeczach, kogo znamy, chodziliśmy w końcu do jednej szkoły. Weszła wtedy do swojej klatki i tyle" — dodał. Zauroczenie przerodziło się w obsesję, o której nikt z rodziny i znajomych mężczyzny nie wiedział. Jerzy był informatykiem w jednym z wrocławskich banków, miał opinię spokojnego i poważnego. Od tamtego pamiętnego pokazu zaczął śledzić piękną wrocławiankę. Wysłał też dwa listy. W pierwszym nazwał ją "królewną", a siebie — "krasnoludkiem", bo chodził w czerwonej kurtce i czapce. Jak wyjaśniał we wspomnianym już dokumencie: W drugim liście oświadczył się. Na żaden nie otrzymał odpowiedzi. Gdy Agnieszka Kotlarska zdobyła koronę Miss Dolnego Śląska, podszedł do niej na ulicy z pytaniem: "Czy krasnoludek może odprowadzić księżniczkę?". Spojrzała na niego i krótko stwierdziła: "Nie". Dalszą część artykułu przeczytasz pod materiałem wideo: Agnieszka Kotlarska: kolekcjonerka tytułów Miss Piękna zielonooka szatynka najpierw stanęła do walki o tytuł Miss Wrocławia i zdobyła go. Niewiele brakowało, żeby na tym konkursie skończyła się jej przygoda z wyborami najpiękniejszej. Gdy nie pojawiła się na sesji kandydatek do tytułu Miss Dolnego Śląska (była wtedy na pogrzebie krewnej, o czym nie poinformowała organizatorów), została zdyskwalifikowana. Wtedy interweniowała jej matka oraz redakcja “Słowa Polskiego”. Dyskwalifikację cofnięto, Agnieszka Kotlarska została Miss Dolnego Śląska, a ten tytuł był przepustką do konkursu Miss Polski 1991 r. Te wybory także wygrała, dzięki czemu reprezentowała nasz kraj na konkursie Miss International w Tokio. Wzięła ze sobą czarny kostium kąpielowy, bladoróżową suknię wieczorową i strój polskiej szlachcianki. 13 października 1991 r. zdobyła tytuł Miss International i otrzymała 15 tys. dol. Wcześniej żadna dziewczyna z Polski nie wygrała tego konkursu. W 1990 r. podczas eliminacji do wyborów Miss Wrocławia poznała Jarosława Świątka, starszego o 13 lat prawnika i organizatora tego konkursu. Co ciekawe, nie spodobała mu się. Jak wspominał: Zaiskrzyło między nimi w sylwestra, niedługo później zostali parą. Agnieszka Kotlarska w wyborach Miss Polski 1991 r. wzięła udział już jako dziewczyna jednego z organizatorów. Po latach Jarosław Świątek zdradził: Potem czuwał nad karierą ukochanej. Agnieszka Kotlarska otrzymywała propozycje od najlepszych zagranicznych projektantów mody z Mediolanu, Paryża czy Nowego Jorku. Współpracowała z Ralphem Laurenem i Calvinem Kleinem. W 1994 r. zaszła w ciążę. Szefowie agencji modelek próbowali namówić ją do aborcji i sugerowali, że dziecko zniszczy jej karierę. Odmówiła. Pracowała do piątego miesiąca ciąży. Nie chciała rodzić w USA. Przed powrotem do Polski wzięła z ukochanym ślub w ratuszu na Manhattanie. W grudniu zamieszkali na wrocławskich Maślicach. Przed Bożym Narodzeniem przyszła na świat ich córka Patrycja, a już wiosną Agnieszka Kotlarska wyjechała do USA do pracy. Zaczęła uczyć się aktorstwa, bo wiedziała, że kariera modelki nie trwa wiecznie. Miała także podpisać kontrakt wart 1,5 mln dol. Nie zdążyła... Dalszą część artykułu przeczytasz pod materiałem wideo: Agnieszka Kotlarska oszukała przeznaczenie. Na krótko W lipcu 1996 r. miała lecieć do Paryża na sesję zdjęciową. Była wtedy w Polsce i planowała, że poleci do Nowego Jorku, by spotkać się z ekipą i razem wyruszą do Paryża. Mąż namówił ją, żeby do Francji poleciała z Warszawy. 17 lipca usłyszała w radiu, że samolot relacji Nowy Jork — Paryż eksplodował 10 minut po starcie. Zginęli wszyscy, którzy byli na pokładzie, w tym ekipa, z którą Agnieszka Kotlarska miała zrobić sesję. O modelce, która "oszukała przeznaczenie" i wygrała drugie życie, rozpisywały się lokalne media na Dolnym Śląsku. Informację o samolocie, którym miała lecieć Miss Polski, przeczytał także Jerzy Lisiewski. Po latach opowiadał: Zaczął do niej dzwonić, nalegał na spotkanie. Ona odmawiała, o natrętnym wielbicielu nie poinformowała męża. We wtorek, 27 sierpnia 1996 r. ok. godz. 14:30 Jerzy Lisiewski zjawił się na Maślicach. Jak potem wspominał: Agnieszka Kotlarska siedziała, zamknięta w samochodzie pod domem, czekała na męża. Jarosław Świątek pojawił się na podjeździe, zobaczył intruza, wyciągnął telefon i wzywał policję. To zdenerwowało Jerzego Lisiewskiego, który mówił w filmie dokumentalnym “Będę Cię kochał aż do śmierci”: Gdy emocje opadły, Jerzy Lisiewski postanowił oddać się w ręce policji. Został zatrzymany kilkanaście minut po ataku. Agnieszka Kotlarska wykrwawiała się na chodniku przed domem. Lekarz mieszkający na Maślicach opowiadał: "Byłem bardzo zaskoczony dużym skupieniem ran, które były precyzyjnie zadane w okolicach sercach, można było sądzić, że zadała je osoba wyszkolona w kierunku walk obronnych" — wspominał. Agnieszka Kotlarska otrzymała trzy ciosy nożem: w serce, płuca i aortę, kiedy broniła zranionego męża, któremu Jerzy Lisiewski zadał cios w udo. Zmarła w drodze do szpitala. Jej pogrzeb odbył się 30 sierpnia na cmentarzu przy ul. Grabiszyńskiej. Miss Polski żegnały ją tłumy. Jarosław Świątek z 2,5-letnią Patrycją, która widziała śmierć matki, wyjechali z Polski. Zabójca z ograniczoną poczytalnością Podczas procesu tylko raz na twarzy Jerzego Lisiewskiego pojawiło się uczucie. Mówił: Biegli psychiatrzy uznali, że gdy ugodził śmiertelnie nożem Agnieszkę Kotlarską na oczach jej dziecka i męża, był w stanie "ograniczonej poczytalności". Został skazany na 15 lat pozbawienia wolności. Kiedy sąd ogłosił wyrok, Jerzy Lisiewski zaczął krzyczeć, że "ma w d***e taką sprawiedliwość". Z więzienia wyszedł w listopadzie 2012 r. Na początku sierpnia 2014 r. w jednym z pokojów rodzinnego domu na Karłowicach zaskoczył włamywacza. Rzucił się na niego z nożem o ostrzu długości 28 cm, zadał cios w klatkę piersiową. Zaatakowany mężczyzna miał odmę płucną, zapadnięcie płuca i wylew krwi do płuc; wymagał natychmiastowej pomocy medycznej. Jerzy Lisiewski usłyszał zarzut ciężkiego uszkodzenia ciała i zagrożenia życia i zdrowia. Małgorzata Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, wyjaśniła: Biegli psychiatrzy, którzy badali Jerzego Lisiewskiego, tym razem uznali, że miał pełną świadomość tego, co robi. Dalszą część artykułu znajdziesz pod materiałem wideo: "On mi zabrał cały świat" Jarosław Świątek poświęcił się wychowaniu córki. Jak wyznał w wywiadzie: O psychofanie żony dowiedział się dopiero po jej śmierci: Jerzy Lisiewski podobno mówił współwięźniom, że chce zabić męża i córkę swojej ofiary. Dlatego najważniejsze dla Jarosława Świątka było zapewnienie bezpieczeństwa Patrycji: Źródła: Będę Cię kochał aż do śmierci On mi zabrał cały świat. Zabrał mi miłość życia Lucyna Jadowska: Tragiczna historia najpiękniejszej z Polek ( Miała smukłe palce... Tragiczna historia Agnieszki Kotlarskiej (Polska The Times) Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: plejada@ Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z życiem gwiazd, zapraszamy do naszego serwisu ponownie! Data utworzenia: 17 lipca 2022 19:10 To również Cię zainteresuje
Nie chcę też wtrącać im się do związku, nie chcę, żeby się przeze mnie kłócili. Nic z tego dobrego nie wyjdzie. A w ich domu nie mam prawa wprowadzać własnych porządków, to oni są tam gospodarzami. Córka Jurka jest mężatką od 4 lat, trzy lata temu urodziła syna. Teraz Laura nie pracuje, bo mały Miłosz często choruje.
Rachel, młoda Żydówka, nie wierzy w żadnego Boga. To jedzenie daje jej ukojenie i pocieszenie, zaspokaja potrzebę rytuału. Dziewczyna dokładnie wie, ile kalorii ma jej ulubiony batonik, a wolny czas upływa jej na fantazjach o potrawach, których nie je ze strachu przed dodatkowymi kilogramami i utratą kontroli. W to uporządkowane, pełne nakazów i zakazów życie wkracza ortodoksyjna Żydówka Miriam. Rachel z zaskoczeniem odkrywa, że to właśnie ona, mimo dużej nadwagi i – zdawałoby się – krępujących więzów wiary, potrafi czerpać przyjemność z ciała. Jest pewna siebie, nie odmawia sobie jedzenia ani alkoholu, pali papierosy. Ma tylko jedną, najważniejszą zasadę, której nie wolno jej złamać: nie może związać się z kobietą. Mleko i głód to prowokacyjna, odważna powieść o naszych pragnieniach i potrzebach. Melissa Broder bezpruderyjnie pisze o pożądaniu, apetycie i seksie, całość doprawiając sarkazmem i licznymi odniesieniami do kultury i religii. To także ważny głos we wciąż aktualnej dyskusji o kobiecych ciałach, zmieniającym się kanonie piękna i o tym, ile jesteśmy w stanie poświęcić, by czuć się akceptowani przez otoczenie. To powieść, którą napisało ciało. Ciało kobiety. To opowieść o jego nienasyconym pragnieniu. Bezpieczeństwa, akceptacji, ukojenia, opieki, podniecenia. O pragnieniu, które jest przez kobietę w tym ciele ograniczane, tresowane, tłamszone, wypierane, pogardzane, wyśmiewane. Broder pokazuje, że żyjemy w świecie, w którym odżywianie swojego ciała czułością i przyjemnością jest postrzegane jako eksces, coś nieprzyzwoitego. Matka nie karmi córki, córka nie umie karmić siebie. Z tej sztafety cierpienia może nas wyzwolić tylko zrozumienie, że zasługujemy na miłość – bez wstydu, pruderii, bez warunkowania, bez poczucia winy. Melissa Broder w zmysłowy, bezkompromisowy sposób pokazuje, że żyjemy wcielonym życiem. Co się stanie, gdy niewierząca Żydówka cierpiąca na anoreksję zakocha się w dziewczynie z ortodoksyjnej rodziny, która je, co chce i ile chce? W tej książce nic nie jest oczywiste. Pożądanie i głód, apetyt i rozkosz, opresja i wolność przeplatają się i mieszają. Spomiędzy nich wyłania się historia o odzyskiwaniu siebie: bezwstydna, zmysłowa, pełna smutku i humoru. Porywająca, przesycona czarnym humorem książka Melissy Broder to kolejne studium kobiecego apetytu […]. Najbardziej erotyczne, czułe i romantyczne fragmenty tej wyjątkowej powieści mówią o jedzeniu. „Mleko i głód” to błyskotliwa, zmysłowa komedia poświęcona nie tyle niedostatkom ciała, ile radości, która z niego płynie, okraszona sporą dawką bezpruderyjnych scen seksu […]. Zabawny, romans o transgresyjnym pożądaniu i bitej śmietanie Mleko, macierzyństwo, jedzenie, wiara, seks i pożądanie splatają się w kłębowisko archetypów, podanych z sarkazmem i typowym dla milenialsów przymrużeniem oka. Dla niektórych „Mleko i głód” okaże się nie do przełknięcia – uznają, że to książka zbyt drobiazgowa w opisach seksu, zbyt wulgarna, zbyt egotyczna – innych zaś taka obfitość zachwyci. Broder to pisarka śmiała, mądra i cudownie nieprzyzwoita. Uchwyciła całą lepką słodycz, owo rozkoszne napięcie między tęsknotą a nasyceniem. Smutny, zabawny romans o tym, jak pozwolić sobie pragnąć tego, czego się pragnie. [Autorka] odważnie kwestionuje kobiece uwielbienie chudości i pogardę dla tłuszczu, dochodząc przy tym do nowych wniosków. Cudownie zabawna afirmacja ciała. Ekscytująca opowieść o głodzie, pożądaniu, wierze, rodzinie i miłości. Smakowita refleksja na temat fizycznego i emocjonalnego głodu […] niepowtarzalny styl Broder łączy się z opowieściami o świecie kalorii i seksu, tworząc bogate nadzienie otoczone doskonale wypieczoną fabułą. Pełna seksu, a jednocześnie głęboko smutna […]. W powieści „Mleko i głód” splatają się w jedno wątki wiary, głodu, queerowości, pożądania i samotności […]. Autorka »Mleka i głodu«, Amerykanka Melissa Broder, zaczynała karierę anonimowo na Twitterze. A dziś doceniana przez krytykę i czytelników ze swadą pisze o jedzeniu, seksie i wierze – i nie boi się tego łączyć. I wreszcie, jest to opowieść o odnajdywaniu siebie, o przekraczaniu własnych granic, o próbie odnalezienia szczęścia w tych najdrobniejszych momentach życia. Tylko jak odnaleźć radość, czując tak przejmującą nienawiść do samej siebie? Rachel walczy ze sobą, ze swoimi demonami, a wraz z nią walczą czytelnicy, którzy wszystkie te emocje targające kobietą potrafią wyczuć i zrozumieć. U Broder znajdziemy to co najlepsze w żydowsko - amerykańskiej powieści, i dodatkowo z ładunkiem wybuchowym kobiecej seksualności. I jest to też opowieść o tym, co z tym głodem i brakiem wspierającej matki można zrobić. Przeczytaj fragment Pobierz okładkę Seria wydawnicza: Powieści Tłumaczenie: Kaja Gucio Projekt okładki: Jaya Miceli Data publikacji: 13 lipca 2022 Wymiary: 125 mm × 205 mm Liczba stron: 336 ISBN: 978-83-8191-501-4 Cena okładkowa: 44,90 zł ISBN: 978-83-8191-539-7 Cena okładkowa: 35,90 zł 30,17 zł. Zapowiedź. Dostępny od 31.01.2024. „Córka z Włoch” to pierwsza z powieści nowej serii Sorai Lane. Tym razem autorka zabiera nas w magiczną podróż do słonecznych Włoch. Kliknij i dowiedz się więcej. No i stało się. To nie koniec świata moja droga. Nawet jeśli byś chciała. W 50% z czarnym dzieckiem do domu nie wróci. Duża część Arabów ma bowiem dość jasną karnację. Kto wie, co z tego wyjść może. Jak z każdym innym facetem, może zostać wykorzystana, może być pokochana. Może być drogą do wizy, może stać się dla jednego mężczyzny najważniejszą osobą na świecie. Związek z Arabem niesie za sobą pewne niebezpieczeństwa. Trzeba być przygotowanym na kontakt z zupełnie inną niż europejska kulturą, z inną niż chrześcijaństwo religią, z zupełnie innym podejściem do życia. Być może trzeba będzie pewnego dnia zostawić rodzinę i przyjaciół, wyjechać do innego kraju, z pewnych rzeczy zrezygnować. Można matce serce złamać takim wyborem. Ale może i matka serce złamać córce swoją reakcją. Wcale nie mówię, żebyś zaufała temu obcemu mężczyźnie. Oddała mu swą córkę i uśmiechnięta pomachała na pożegnanie, gdy będzie ją zabierał do swojego kraju. Zaufaj jednak swojej córce. Rozumiem, że dziecko własne chce się chronić jak tylko się da, ale trzeba mu też pozwolić żyć. Pamiętaj, że jeśli staniesz na drodze zakochanej dziewczynie ona Cię zwyczajnie ominie. Nie masz takiej władzy nad pełnoletnią córką by ją zatrzymać. Warto więc być przy niej. Pozwolić mówić, słuchać, pytać, a przede wszystkim poznawać i służyć radą. Zdarza się rzeczywiście, że Arab taki, jeden czy drugi, żonę uderzy, że dzieci zabierze, że zabroni żonie kontaktu z mężczyznami, a sam będzie skakał w bok każdego wieczoru z inną. Zdarza się też jednak, że Arab ten uczyni swoją kobietę najszczęśliwszą na świecie, że stworzy z nią rodzinę, z której wyrosną szczęśliwe dzieci. Polak, Arab, gdy kochają, tyle samo szczęścia dają. Chociaż, czy aby na pewno? Read more articles Od sierpnia 2011 mieszkam w Egipcie, który wciąż potrafi mnie zaskoczyć, o czym chętnie piszę. Współpracuję z biurem podróży oferującym wycieczki fakulatatywne z Hurghady i Marsa Alam - El Sahel Travel. Jestem mamą dwóch półegipskich synów, byłą żoną Egipcjanina.
Wiele ludzi uniknęłoby niepotrzebnych cierpień – myślała głośno moja córka. Zbliżało się lato. Córka przeszła do ostatniej klasy liceum, a my zastanawialiśmy się, jak spędzić urlop. Nieoczekiwanie zadzwonił Zbyszek, mój dawny kolega szkolny, którego parę lat temu udało mi się wyleczyć z przewlekłej choroby wrzodowej.
Kiedy czternaście lat temu urodziłam Emilkę, moje rówieśnice były na etapie wyboru gimnazjum dla swoich pociech. Wraz z mężem bardzo długo staraliśmy się o dziecko i nasze wysiłki wreszcie zostały uwieńczone sukcesem. Nasza córeczka stanowiła dla nas prawdziwy dar niebios – pogodna, mądra i bardzo nam oddana. Przynajmniej tak było przez jakieś trzynaście lat, bo ostatni rok spędziliśmy głównie na kłótniach, dyskusjach i awanturach o każdą drobnostkę. – Idę do Kaśki się pouczyć – powiedziała Emilka, wstając od stołu. – Dzisiaj? – uniosłam brwi. – Miałaś odkurzyć i sprzątnąć swój pokój. – Nauka jest chyba ważniejsza? – rzuciła, nie wkładając nawet talerza do zlewu. – Nie rób scen, mamo, jutro mam sprawdzian z geometrii. Potem jak zwykle zaczęłam ją wypytywać, od kiedy wie o klasówce i dlaczego nie przygotowała się wcześniej. Zabroniłam jej iść do koleżanki i kazałam uczyć się u siebie. Ona krzyczała, że nie mam prawa jej więzić, a na koniec rozpłakała się i zamknęła w łazience. Trzy dni później z triumfalną miną położyła przede mną pracę klasową z wielką czerwoną jedynką. – Widzisz? Przez ciebie mam pałę, bo nie pozwoliłaś mi uczyć się z Kaśką! – krzyknęła oskarżycielskim tonem. – Tak, a co dostała Kasia? – zapytałam, siląc się na spokój. Moja córka chwilę coś kręciła, aż w końcu przyznała, że jej przyjaciółka złapała z kolei dwóję. – Więc może to nie jest najlepsza partnerka do nauki? – wycedziłam. – Wiesz co? Załatwimy ci korepetycje. Następne tygodnie upłynęły pod znakiem walki o to, żeby Emilka chodziła na „korki”, odrabiała prace domowe, pomagała w sprzątaniu i nie spędzała aż tylu godzin przed komputerem. To ostatnie szczególnie irytowało Sławka, mojego męża. – Kupiliśmy jej tego laptopa do nauki, a nie marnowania czasu – psioczył. – Powinna mieć limity czasowe! Niestety rozmowa o limitach skończyła się histerią Emilii, stanem przedzawałowym Sławka i moją chęcią zamordowania obojga. Coraz wyraźniej docierało do mnie, że straciliśmy dobry kontakt z córką, z którego byliśmy tacy dumni przez te wszystkie lata. Nie nadążaliśmy za tymi wszystkimi nowinkami technologicznymi, portalami społecznościowymi czy jak to się tam nazywa, gadżetami i trendami w życiu młodych ludzi. My w tym wieku muzyki słuchaliśmy na płytach winylowych, a szczytowym osiągnięciem techniki były dla nas walkmany na kasety. Emilia wszystkie najnowsze technologie miała w małym palcu i niecierpliwiła się, kiedy nie rozumieliśmy, co właściwie robi w tym internecie. – Rozmawiam, nie widzisz? – burczała, a ja kręciłam głową, bo dobrze wiedziałam, że od dwóch godzin nie wypowiedziała ani słowa. W końcu stało się to, co nieuniknione w życiu każdej nastolatki Emilia się zakochała. Jej wybrańcem był niejaki Tymon, chłopak z równoległej klasy, który po szkolnej dyskotece zaczął często bywać u nas w domu. Bałam się myśleć, co on i moje maleństwo robią w jej zamkniętym pokoju, lecz starałam się robić dobrą minę do złej gry. Tymon był, jak dla mnie, dziwnym chłopcem. Wszystkie ubrania, które miał na sobie były w czarnym kolorze, nosił ułożoną na bok grzywkę zasłaniającą połowę twarzy i zawsze wyglądał, jakby przed chwilą spotkała go jakaś osobista tragedia. – On jest Emo – oświadczyła mi Emilia tonem pełnym wyższości. – Ty nigdy nie zrozumiesz jego bólu egzystencjalnego i filozofii życia… Trochę się zdziwiłam, że 14-latek cierpi na jakiś ból egzystencjalny, ale szybko musiałam bardziej zainteresować się Emo, bo córka wyraźnie zafascynowała się tą subkulturą. Niedługo potem ufarbowała włosy na fioletowo i wystrzygła je w jakieś koszmarne pazury. Zaczęła się też mocno malować, przez co wyglądała jak świeżo powstały z grobu zombie i całymi dniami słuchała ciężkiej, depresyjnej muzyki, „rozmyślając o bezsensie istnienia”, jak wywnioskowałam z jej rozmów telefonicznych. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie pomogło to w ociepleniu naszych wzajemnych relacji. Trudno nam było zrozumieć, dlaczego Emilka ze słodkiego, pogodnego dziecka zmieniła się w ponurą, zamkniętą, odpowiadającą monosylabami nastolatkę. Nie przestaliśmy jednak mieć nadziei na poprawę sytuacji. Starałam się być miła dla tego dziwnego chłopca, przynosiłam im ciastka do pokoju. Pozwoliłam nawet córce jechać z nim na koncert, choć omal nie umarłam ze strachu, że coś się stanie. A potem ten cały Tymon ją rzucił – Nie chcę dłużej żyć! – wyła moja córka z twarzą w poduszce. – Życie bez miłości nie ma żadnego sensu! Pocieszałam ją, jak umiałam, ale na moje słowa reagowała jeszcze głośniejszym szlochem. W końcu powiedziała, że chce zostać sama, i z twarzą zalaną łzami usiadła przed laptopem. – Może powinniśmy ją gdzieś zabrać? – zapytał szeptem mąż, szczerze przejęty katastrofą w życiu osobistym Emilki. – Na jakąś komedię albo na kręgle? Potem lody z polewą czekoladową. Jak sądzisz, to może jej pomóc? – Dobry pomysł, ale jest już późno – wskazałam palcem na zegar. – Niech się prześpi, a jutro coś wymyślimy. – Chyba raczej nie pośpi – mruknął Sławek, patrząc na migoczącą niebieskawym światłem szczelinę pod drzwiami pokoju Emilii. – Znowu siedzi przed komputerem. Powiem jej, żeby już gasiła i szła spać! – Zostawmy ją – poprosiłam, odciągając go delikatnie. – Pewnie z kimś rozmawia, może jej to pomoże… – Te jej „rozmowy” przez internet! Kto to słyszał o takich bzdurach! – sarknął mąż, ale poszedł za mną. Zasnęliśmy szybko dość twardym snem. Kiedy więc w środku nocy ktoś zaczął dobijać się do drzwi, chwilę nam zajęło, żeby się w pełni rozbudzić. – Co się dzieje? – zdenerwował się Sławek. – Jest czwarta rano! Natarczywe dzwonienie i łomotanie nie ustawało. Spiętym głosem, zapytałam: „Kto tam?” i usłyszałam: – Policja! Proszę otworzyć! – Co się dzieje? – zdumiony Sławek uchylił drzwi na długość łańcucha. Na klatce stali mundurowi. – Dostaliśmy zgłoszenie, że w tym lokalu przebywa nieprzytomna nastolatka – powiedział pierwszy mężczyzna, pokazując swoją odznakę. – Czy mają państwo córkę? – Tak, jest u siebie. Śpi. To pomyłka. – Możemy z nią porozmawiać? – domagał się policjant. – Są ze mną ratownicy medyczni. Proszę nas wpuścić. Zdenerwowałam się tym najściem, ale nadal byłam przekonana, że to pomyłka. My przecież nie wzywaliśmy policji ani pogotowia. Policjant pchnął drzwi do pokoju Emilii, przez kilka sekund coś do niej mówił, a potem rozpętało się prawdziwe piekło. Zobaczyłam jak lekarka pogotowia świeci mojej córeczce w oczy malutką latarką, i jak błyskają wywrócone białka jej oczu. Słuchałam, jak ratownicy coś wykrzykują, kładą Emilię na nosze i wynoszą ją z mieszkania, w biegu robiąc zastrzyk. Byłam przerażona! Potem jechałam obok mojego maleństwa w karetce, wciąż w koszuli nocnej i szlafroku, i w oszołomieniu patrzyłam na szalejące wskazania na monitorach, do których była podpięta jakimiś kabelkami. Dopiero godzinę później usłyszałam od lekarza dyżurnego uspokajające wieści: – Zrobiliśmy jej płukanie żołądka. Na szczęście zdążyliśmy, zanim leki uszkodziły wątrobę i mózg. Poleży u nas na obserwacji, ale nic jej nie będzie. Godzinę później córka byłaby już w śpiączce. Rano by już nie żyła… Dopiero wtedy się rozpłakałam. Lekarka, ta z pogotowia ratunkowego, dała mi gorącą herbatę w plastikowym kubku, usiadła obok mnie i opowiedziała mi, co się wydarzyło. – Państwa córka połknęła ogromną ilość środków nasennych. Dzieciaki handlują nimi w szkołach… – westchnęła ciężko. – Najpierw je zażyła, a potem weszła na czat… – Czat? – zapytałam, nie rozumiejąc. – Taka strona w internecie, gdzie można, pisząc, rozmawiać z ludźmi z każdego zakątka globu – wyjaśniła. – Ona akurat pisała z kimś ze Szczecina i powiedziała mu, że właśnie popełniła samobójstwo, bo rzucił ją chłopak. Ten internauta zdołał wyciągnąć od niej adres i zadzwonił na policję. Policja dostaje kilka takich zgłoszeń w miesiącu na terenie całej Polski, więc mają stosowną procedurę. Zadzwonili po nas i radiowóz pojechał z nami do państwa. Resztę pani wie… Wtedy mało z tego rozumiałam, poza tym, że omal nie straciłam córki. „Rano by już nie żyła” – brzmiało mi w uszach jeszcze przez długie miesiące. Nigdy nie zdołałam podziękować anonimowemu internaucie, który zawiadomił służby o tym, co zrobiła Emilia. Na czat ludzie wchodzą i z niego wychodzą kiedy chcą, nie zostaje po nich ślad. Wiem tylko, że on uratował jej życie… dzięki internetowi. – Może pokażesz mi, jak założyć konto mejlowe – poprosiłam córkę później, gdy już było po wszystkim. Zgodziła się i to był wstęp do odzyskania porozumienia Nauczyła mnie jak szukać informacji i robić zakupy w sklepach internetowych. Kiedy szwagier dał mi swojego starego laptopa, Emilka założyła mi konto na komunikatorze i nauczyła z niego korzystać. Nieraz jest tak, że siedzi za ścianą i pisze coś do szkoły, a ja u siebie w sypialni buszuję po sieci, kiedy nagle otwiera się okno z jej zdjęciem. Emilia123: Idę spać. Dobranoc. BasiaBasia: Słodkich snów, kochanie. Pamiętaj, że jutro jedziemy na rowery, więc wyśpij się porządnie, bo musisz mieć dużo energii. Emilia123: Pamiętam. Buziak dla taty! PS. Pójdziemy na pizzę? BasiaBasia: Obowiązkowo!!! Pa pa.

Nie wiemy, czy ta historia jest prawdziwa, ale coś nam mówi, że w dzisiejszych czasach to bardzo prawdopodobne. Pary rozstają się zanim zdołają się dobrze poznać, rozwody są na porządku dziennym, a dzieci poznają nowego partnera taty lub mamy. Nie oznacza to, że nowy „tato” jest kimś złym. Bohater tej historii szczerze pokochał zarówno swoją …

IXENA EBooki FANTASTYKA Bishop Anne Cykl Czarne Kamienie (Atvar) Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 119 osób, 77 z nich pobrało i opinie (0)Transkrypt ( 25 z dostępnych 351 stron) STRONA 1ANNE BISHOP CÓRKA KRWAWYCH Trylogia Czarnych Kamieni - Księga 1 Przełożył Jakub Szacki Tytuł oryginału: Daughter of the Blood Book 1 of Te Black Jewels Trilogy STRONA 2PROLOG Terreille Jestem Tersa Snuja, Tersa Kłamczucha, Tersa Głupia. W czasie bankietów Krwawych Panów i Dam jestem tą, która zapewnia rozrywkę po występach grajków i tańcach smukłych dziewcząt i chłopców, gdy Panowie wypili już zbyt wiele wina i domagają się przepowiedni. „Opowiedz nam, Snujo”, wykrzykują, obmacując pośladki podających jadło dziewek, podczas gdy Damy taksują wzrokiem młodych mężczyzn i decydują, którzy z nich zaznają tej nocy bolesnych rozkoszy w sypialni. Byłam kiedyś jedną z nich, Krwawą, tak jak oni są Krwawi. Nie, to nieprawda. Nie byłam Krwawą, tak jak oni są Krwawi. Dlatego złamała mnie włócznia Przywódcy i stałam się rozbitym szkłem, które jest tylko znakiem tego, czym mogłoby być. Niełatwo jest złamać Krwawego mężczyznę, ale całe życie czarownicy zależy od jej hymenu, i to, co stanie się w trakcie Dziewiczej Nocy, zadecyduje o tym, czy będzie ona uprawiać Fach, czy stanie się rozbitym naczyniem i do końca będzie tęsknić za utraconą częścią swojego ciała. Trochę magii, oczywiście, zachowa, wystarczy jej do codziennego życia i sztuczek w salonie, ale nie Fach, nie esencję życia. Fach można jednak odzyskać - jeśli jest się gotową ponieść koszty. Gdy byłam młodsza, opierałam się przed ostatecznym pogrążeniem w Wykrzywionym Królestwie. Lepiej być złamaną i zdrową na umyśle niż złamaną i niespełna rozumu. Lepiej widzieć świat i poznawać drzewa i kwiaty, niż patrzeć przez muślinową zasłonę na szare i upiorne kształty, wyraźnie widząc jedynie części samej siebie. Tak wtedy myślałam. Gdy wlokłam się do niskiego taboretu, walczyłam, aby pozostać na brzegu Wykrzywionego Królestwa i po raz ostatni wyraźnie widzieć świat fizyczny. Na stoliczku obok taboretu ostrożnie położyłam drewnianą ramę, na której była rozpięta poplątana Sieć, Sieć snów i wizji. Panowie i Damy oczekują ode mnie przepowiadania im przyszłości i zawsze - nie uciekając się do magii, ale mając uszy i oczy otwarte - mówię im to, co chcą usłyszeć. Po prostu. Bez żadnej magii. Ale nie dzisiejszego wieczoru. Od kilku dni słyszę dziwny grzmot, odległe wołanie. Ostatniej nocy poddałam się STRONA 3szaleństwu, aby odzyskać Fach jako Czarna Wdowa, czarownica sabatów Klepsydry. W nocy snułam splątaną Sieć, aby zobaczyć sny i wizje. Dziś wieczorem nie będzie wróżb. Mam siłę, aby powiedzieć to tylko raz. Zanim przemówię, muszę mieć pewność, że wszyscy, którzy muszą to usłyszeć, znajdują się w sali. Czekam. Oni nie zwracają na nic uwagi. Szklanice są wychylane i napełniane, a ja walczę, aby pozostać na krawędzi Wykrzywionego Królestwa. Aaa, oto i on. Daemon Sadi z Terytorium zwanego Hayll. Jest piękny, zimny i okrutny. Ma uwodzicielski uśmiech i ciało, które kobiety chcą dotykać i które tak świetnie nadaje się do pieszczot, ale jest przepełniony zimną, nienasyconą wściekłością. Gdy Damy mówią o jego łóżkowej sprawności, słowami, które wyszeptują, są „nieznośna przyjemność”. Nie wątpię, że jest w nim dość sadysty, aby zmieszać w równych proporcjach ból i przyjemność, ale dla mnie jest zawsze miły. Dziś wieczorem daję mu trochę nadziei, ale to i tak więcej, niż dał mu ktokolwiek inny. Panowie i Damy są coraz bardziej niespokojni. Zwykle nie czekam aż tak długo z rozpoczęciem swojej mowy. Niepokój i złość narastają, ale czekam. Po dzisiejszym wieczorze nie będzie to miało znaczenia. W drugim rogu pokoju jest jeszcze jeden. Lucivar Yaslana, mieszaniec Eyrien z Terytorium o nazwie Askavi. Hayll nie darzy sympatią Askavi, podobnie jak Askavi nie przepada za Hayll, ale Daemona i Lucivara ciągną do siebie, nie wiedząc dlaczego. Są tak silnie powiązani, że nie mogą się rozdzielić. Złączeni trudną przyjaźnią, toczyli legendarne walki, niszcząc tak wiele dworów, że Krwawi nie chcą ich mieć razem nawet przez chwilę. Podnoszę ręce, pozwalam im opaść na kolana. Daemon mnie obserwuje. Nic się w nim nie zmienia, ale wiem, że czeka, nasłuchuje. A ponieważ on słucha, słucha także Lucivar. - Ona nadchodzi. Na początku nie zauważyli, że przemówiłam. Potem, gdy zrozumieli słowa, rozległy się gniewne szepty. - Głupia suka - ktoś krzyknął. - Powiedz mi, z kim będę się kochać dzisiejszej nocy. - A jakie to ma znaczenie? - odpowiedziałam. - Ona nadchodzi. Świat Terreille rozpadnie się przez jego głupią zachłanność. Ci, którzy przeżyją, będą służyć, ale przeżyje niewielu. Zsuwam się dalej z krawędzi. Po moich policzkach toczą się łzy frustracji. Jeszcze nie. Słodka Ciemności, jeszcze nie. Muszę to powiedzieć. Daemon klęka za mną, swoje dłonie STRONA 4kładzie na moich. Mówię do niego, tylko do niego, a przez niego do Lucivara. - Krwawi w Terreille wypaczyli stare zwyczaje i ośmieszają wszystko, czym jesteśmy - pomachałam ręką, aby wskazać na tych, którzy obecnie rządzą. - Naginają wszystko do swoich potrzeb. Stroją się i udają. Noszą Krwawe Kamienie, ale nie wiedzą, co to znaczy być Krwawym. Mówią o uhonorowaniu Ciemności, ale to kłamstwo. Ich honorem są wyłącznie ich własne ambicje. Krwawi zostali stworzeni, aby opiekować się Królestwami. Dlatego zostaliśmy obdarzeni naszą mocą. To dlatego, choć pochodzimy od ludzi, we wszystkich Terytoriach trzymamy się od nich z daleka. Nasze wypaczenia nie mogą trwać dłużej. Nadchodzi dzień spłaty długu, a Krwawi nie będą umieli zareagować na to, czym się stali. - Oni są Krwawymi, którzy rządzą, Tersa - mówi ze smutkiem Daemon. - Któż może się domagać zwrotu długu? Zniewolone bękarty, takie jak ja? Szybko się ześlizguję. Moje paznokcie wbijają się w jego dłonie, które zaczynają krwawić, ale on ich nie cofa. Mówię ciszej, Daemon wytęża słuch, aby móc słyszeć. - Ciemności miały Księcia od dawna, bardzo dawna. Teraz nadciąga Królowa. To może potrwać dziesięciolecia, nawet stulecia, ale ona nadchodzi - wskazuję podbródkiem na Panów i Damy przy stołach. - Obrócą się do tego czasu w proch, ale Ty i Eyrien będziecie tutaj służyć. Jego złote oczy wypełnia frustracja. - Jaka Królowa? Kto nadchodzi? - Żywy mit - szepczę. - Sny zrodziły prawdziwą istotę. Jego szok zamienia się we wściekły głód. - Jesteś pewna? Sala jest wirującą mgłą. Ostro widzę tylko jego. Potrzebuję tylko jego. - Widziałam ją w splątanej Sieci, Daemon. Widziałam ją. Jestem zbyt zmęczona, aby utrzymać się w realnym świecie, ale uparcie trzymam się dłoni Daemona, bo chcę powiedzieć mu ostatnią rzecz. - Eyrien, Daemon. Rzuca okiem na Lucivara. - Co z nim? - On jest twoim bratem. Macie jednego ojca. Nie mogę opierać się dłużej i osuwam się w szaleństwo nazywane Wykrzywionym Królestwem. Spadam i spadam wśród kawałków siebie samej. Świat kręci się i rozsypuje. W jego kawałkach widzę moje dawne Siostry, gromadzące się wokół stołów, przestraszone i skupione, i dłoń Daemona, niedbale wyciągniętą, jak gdyby przez przypadek, która niszczy delikatną pajęczą nić mojej splątanej Sieci. STRONA 5Nie da się odtworzyć splątanej Sieci. Czarne Wdowy Terreille w strachu mogą rok po roku próbować, ale ostatecznie okaże się, że na próżno. Nigdy nie będzie to ta sama Sieć i nie będą widzieć tego, co ja widziałam. W szarym świecie powyżej słyszę samą siebie wyjącą ze śmiechu. Głęboko pode mną, w psychicznej otchłani, która jest częścią Ciemności, słyszę inne wycie, wycie pełne radości i bólu, wściekłości i celebry. Nie nadchodzi po prostu jeszcze jedna czarownica, moje głupie Siostry, ale Czarownica. STRONA 6CZEŚĆ PIERWSZA STRONA 7ROZDZIAŁ PIERWSZY 1. Terreille Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk, przyglądał się, jak straż wlecze do łodzi szlochającego mężczyznę. Nie współczuł skazańcowi, który dowodził stłumionym buntem niewolników. Na Terytorium zwanym Pruul współczucie było luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić żaden niewolnik. Odmówił wzięcia udziału w buncie. Jego prowodyrzy byli porządnymi ludźmi, ale nie mieli siły, kręgosłupa ani ikry, aby zrobić to, co należało. Nie cieszył ich widok krwi. Nie wziął udziału. Zuultah, Królowa Pruul, i tak go pokarała. Ciężkie kajdany wokół szyi i rąk obtarły mu skórę do żywego mięsa, a plecy pulsowały bólem po chłoście. Rozprostował ciemne, błoniaste skrzydła, próbując ulżyć obolałym plecom. Strażnik natychmiast szturchnął go swoją maczugą, następnie cofnął się speszony suchym sykiem złości. Inaczej niż inni niewolnicy, którzy nie potrafili powstrzymać się przed okazywaniem swojej rozpaczy lub strachu, Lucivar w złotych oczach nie okazywał żadnych uczuć, żadnego śladu emocji, które mogliby wykorzystać strażnicy, gdy wrzucali szlochającego mężczyznę do starej jednoosobowej łodzi. Nie nadawała się już do żeglugi, a w przegniłym drewnie widać było dziury, które teraz czyniły ją bardziej przydatną. Skazaniec był drobny i na pół zagłodzony. Mimo to potrzeba było sześciu strażników, aby wsadzić go do łodzi. Pięciu trzymało go za głowę, ręce i nogi. Szósty przed zasunięciem drewnianej pokrywy rozsmarował smalec na genitaliach mężczyzny. Pokrywa ta była idealnie dopasowana do łódki i miała wycięte otwory na głowę i ręce. Gdy ręce mężczyzny przywiązano do żelaznych pierścieni na zewnętrznych burtach, zasunięto pokrywę i odtąd tylko strażnicy mogli ją usunąć. Jeden ze strażników przyjrzał się więźniowi i potrząsnął głową z udawanym przerażeniem. Wracając do innych, rzekł: - Przed wyruszeniem na morze powinien dostać ostatni posiłek. Pozostali strażnicy wybuchnęli śmiechem. Skazaniec zawołał o pomoc. Jeden po drugim strażnicy wrzucali żywność do ust skazańca. Następnie zagnali pozostałych niewolników do stajni, w których byli zakwaterowani. STRONA 8- Będziecie mieli dziś dobrą zabawę, chłopcy - krzyknął, śmiejąc się, strażnik. - Pamiętajcie o tym następnym razem, gdy przyjdzie wam do głowy zdradzić Lady Zuultah. Lucivar spojrzał przez ramię i odwrócił wzrok. Zwabione zapachem żywności szczury wcisnęły się do otworów w łodzi. Człowiek w łodzi krzyknął. Chmury zasłaniały księżyc, a księżycowe światło przysłonił szary całun. Człowiek w łodzi nie poruszał się. Wskutek uderzeń o łódź, które miały odstraszyć szczury, kolana pokrywały rany. Jego struny głosowe były zdarte od krzyku. Lucivar przyklęknął za łodzią, poruszając się ostrożnie, aby nie brzęczały łańcuchy. - Nie powiedziałem im, Yasi - wychrypiał więzień. - Próbowali mnie zmusić, ale im nie powiedziałem. Tyle honoru mi jeszcze zostało. Lucivar przytknął do warg mężczyzny kubek. - Wypij to - powiedział cichym szeptem, ginącym w mroku nocy. - Nie - jęknął mężczyzna. - Nie. - Zaczął płakać, z jego zniszczonego gardła wydobywał się ochrypły, gardłowy głos. - Bądź teraz cicho. Cicho. To pomoże. - Podpierając głowę człowieka, Lucivar wlał mu zawartość kubka do opuchniętych ust. Po dwóch łykach Lucivar odstawił kubek i dotknął delikatnie palcami głowy mężczyzny. - To pomoże - szepnął. - Jestem Wojownikiem Krwawych. - Lucivar podał ponownie kubek mężczyźnie, ten wziął jeszcze jeden łyk. Gdy odzyskał nieco głos, zaczął niewyraźnie mamrotać. - Jesteś Księciem Wojowników. Dlaczego oni nam to robią, Yasi? - Ponieważ nie mają honoru. Ponieważ zapomnieli, co to znaczy być Krwawym. Arcykapłanka z Hyall jest plagą, która rozprzestrzenia się w Królestwie od wieków i powoli wchłania każde Terytorium, na które się natknie. - Może plebejusze mają wobec tego rację. Może Krwawi są źli. Lucivar nie przestawał dotykać czoła i skroni mężczyzny. - Nie. Jesteśmy, czym jesteśmy. Nikim więcej i nikim mniej. We wszystkich ludziach dobro miesza się ze złem. Teraz rządzi zło, które jest wśród nas. - A gdzie wśród nas są dobrzy? - zapytał sennie człowiek. Lucivar ucałował głowę człowieka. - Zostali zniszczeni lub stali się niewolnikami. Podał kubek. - Wypij do końca, mały Bracie. Gdy człowiek dopił, Lucivar użył Fachu, aby zniknąć kubek. STRONA 9Człowiek w łodzi roześmiał się. - Czuję się bardzo odważny, Yasi. - Jesteś bardzo odważny. - Szczury... Nie mam jąder. - Wiem. - Płakałem, Yasi. Przed nimi wszystkimi płakałem. - Nie szkodzi. - Jestem Wojownikiem. Nie powinienem płakać. - Nie powiedziałeś. Miałeś odwagę, gdy jej potrzebowałeś. - Zuultah i tak tamtych zabiła. - Zapłaci za to, Braciszku. Pewnego dnia ona i jej podobni zapłacą za wszystko. - Lucivar delikatnie masował szyję mężczyzny. - Yasi, ja... Ruch był nagły, dźwięk ostry. Lucivar puścił opadającą do tyłu głowę i powoli powstał. Mógł im powiedzieć, że plan się nie powiedzie, że Pierścień Posłuszeństwa może być ustawiony wystarczająco dokładnie, aby ostrzegać właściciela przed wewnętrznym wysysaniem siły i woli. Mógł im powiedzieć, że złośliwe pędy, które ich zniewoliły, zbytnio się rozprzestrzeniły i że człowiek nie jest zdolny do takiego barbarzyństwa, które przyniosłoby im wolność. Mógł im powiedzieć, że można użyć okrutniejszej broni niż Pierścień, aby zapewnić posłuszeństwo, że ich wzajemna troska o siebie ich zniszczy, że jedyną drogą ucieczki, choćby na chwilę, jest nie dbać o nikogo, być samemu. Mógł im powiedzieć. A jednak, gdy podeszli do niego, nieśmiało, ostrożnie, chcąc zapytać męża, który w ciągu stuleci stale uciekał, ale pozostawał zniewolony, powiedział tylko: „Poświęćcie wszystko”. Odeszli rozczarowani, niezdolni, aby zrozumieć, co miał na myśli, co powiedział. Poświęcić wszystko. A była jedna rzecz, której nie mógł poświęcić, której by nie poświęcił. Ileż razy, po tym jak się poddał i został ponownie zakuty w ten okrutny złoty Pierścień wokół organu, Daemon odnajdował go i przyciskał do ściany, warcząc z wściekłości, nazywając go głupcem i tchórzem, który się poddał. Kłamca. Oślizgły, wyuczony na dworze kłamca. Kiedyś Dorothea SaDiablo rozpaczliwie poszukiwała Daemona Sadiego, gdy ten zniknął z dworu bez śladu. Sto lat zabrało odnalezienie go, a przy próbach jego powtórnego schwytania zginęło dwa tysiące Wojowników. Mógł wykorzystać to niewielkie, okrutne STRONA 10Terytorium, którym władał, i podbić Królestwo Terreille. Mógł naprawdę zagrozić Hayll i wchłonąć wszystkich ludzi. A tymczasem przeczytał list, który Dorothea przesłała mu przez posłańca. Przeczytał go i poddał się. W liście było po prostu napisane: „Poddaj się przed nowym miesiącem. Później, jako zapłatę za twoją arogancję, każdego dnia będę zabierać kawałek ciała twojego brata”. Lucivar spróbował otrząsnąć się z niechcianych myśli. Pod pewnymi względami wspomnienia były gorsze niż chłosta, bo prowadziły do myśli o Askavi, z jego górami sięgającymi nieba i dolinami pełnymi miasteczek, farm i lasów. Po wiekach grabieży dokonywanych przez tych, którzy brali, nic nie oddając w zamian, Askavi już nie było tak żyzne jak kiedyś. Był to jednak wciąż jego dom i po stuleciach życia jako zniewolony wygnaniec tęsknił za zapachem czystego powietrza, smakiem słodkiego, zimnego strumienia, ciszą lasów i - przede wszystkim - za górami, w których wzrastała rasa Eyrien. Był jednak w Pruul, gorącym, porośniętym krzakami pustkowiu, służąc tej suce Zuultah, ponieważ nie potrafił ukryć swojego wstrętu do Prythian, Arcykapłanki Askavi, nie potrafił się dostatecznie opanować, aby służyć czarownicom, którymi gardził. Wśród Krwawych mężczyźni mieli służyć, nie rządzić. Mimo że w ciągu stuleci zabił wiele czarownic, nigdy tego nie kwestionował. Zabijał je, ponieważ służenie im było obrazą dla Księcia Wojowników Eyrien, który nosił Czarnoszare Kamienie, i nie zgadzał się z tym, że służenie i płaszczenie się oznacza to samo. Ponieważ był mieszańcem - i mimo że jego Kamienie miały swoją rangę - nie wierzył, że zdobędzie dające władzę stanowisko na dworze. Ponieważ był wyszkolonym wojownikiem Eyrien i miał wybuchowy charakter, nawet jak na Księcia Wojowników, miał jeszcze mniejsze nadzieje na to, że będzie mógł żyć poza społecznymi okowami dworu. I został schwytany, tak jak wszyscy męscy przedstawiciele Krwawych. Mieli jakąś wrodzoną właściwość, która sprawiała, że pragnęli służyć, i skłaniała ich do wiązania się w jakiś sposób z kobietami Krwawych noszącymi Kamienie. Lucivar wzdrygnął się i wciągnął powietrze przez zęby, rana po chłoście znów się otworzyła. Gdy ostrożnie dotknął rany, na ręce zobaczył świeżą krew. Odsłonił zęby w gorzkim uśmiechu. Co mówiło stare powiedzenie? Życzenie wypowiedziane w obecności krwi jest modlitwą do Ciemności. Zamknął oczy, podniósł rękę w stronę nocnego nieba i zamknął się w sobie, zapadając się w psychiczną głębię swoich Szaroczarnych Kamieni, tak aby jego pragnienie pozostało niedostępne dla innych, tak aby nikt na dworze Zuultah nie mógł przeniknąć treści jego myśli. Choć raz chciałbym służyć Królowej, którą mógłbym szanować, komuś, w kogo STRONA 11mógłbym naprawdę wierzyć. Silnej Królowej, która nie bałaby się mojej siły. Królowej, którą mógłbym też nazwać przyjaciółką, pomyślał. Zadziwiony własną głupotą Lucivar wytarł rękę o swoje workowate spodnie z bawełny i westchnął. Szkoda, że przepowiednie Tersy sprzed siedmiuset lat okazały się jedynie rojeniami szalonej kobiety. Dawały mu kiedyś nadzieję. Sporo czasu zabrało mu uświadomienie sobie, że nadzieja przynosi gorycz. Witaj? Lucivar spojrzał w stronę stajni, w których byli zakwaterowani niewolnicy. Niebawem strażnicy mieli zrobić nocny obchód. Przed powrotem do ohydnej celi, do zarobaczonego posłania ze słomy, do odoru strachu, niemytych ciał i ludzkich odchodów poczeka jeszcze minutę, porozkoszuje się nocnym powietrzem, choć było one gorące i pełne kurzu. Witaj? Lucivar powoli obrócił się wokół, jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach, a umysł poszukiwał źródła tej myśli. Przekaz psychiczny mógł być adresowany do wszystkich przebywających w pewnym obszarze - jak krzyk w zatłoczonym pomieszczeniu - albo skierowany do określonej rangi Kamieni lub płci, albo tylko do jednego umysłu. Wydawało się, że ta myśl była skierowana bezpośrednio do niego. Nie było niczego niezwykłego wokoło. Cokolwiek to było, zniknęło. Lucivar potrząsnął głową. Stawał się nerwowy jak nie - Krwawi plebejusze, z ich przesądami o czającym się w ciemności złu. - Witaj? Lucivar odwrócił się, skrzydłami pomagając sobie utrzymać równowagę i ustawiając stopy w pozycji bojowej. Poczuł się głupio, gdy zobaczył wpatrzoną w niego szeroko otwartymi oczami dziewczynkę. Była mizerna i malutka, miała około siedmiu lat. Nazwanie jej nieładną byłoby nadmiarem uprzejmości. Ale nawet w świetle księżyca miała zupełnie niezwykłe oczy. Przypominały mu niebo o zmierzchu lub głębokie wysokogórskie jezioro. Jej ubranie było dobrego gatunku, z pewnością lepsze niż ubranie dziecka żebraka. Jej złote loki wyglądały śmiesznie wokół wąskiej i drobnej twarzyczki. - Co ty tutaj robisz? - spytał ostro. Splotła palce i zgarbiła się. - Ja - ja słyszałam cię. Chciałeś mieć przyjaciela. - Słyszałaś mnie? - Lucivar wpatrywał się w nią. Jak do diabła mogła go słyszeć? To prawda, wypowiedział to życzenie, ale na czarnoszarej nici. W Królestwie Terreille tylko on STRONA 12nosił Szaroczarny Kamień. Jedynym Kamieniem ciemniejszym niż jego był Czarny, a jedyną osobą, która nosiła ten Kamień, był Daemon Sadi. Chyba że... Nie, nie mogła być. W tym momencie oczy dziewczynki przeskoczyły z niego na martwego człowieka w łódce, a potem z powrotem na niego. - Muszę iść - powiedziała cicho, odwracając się plecami. - Nie, nie idź - szepnął. Podszedł do niej miękkim krokiem, krokiem myśliwego skradającego się ku swojej ofierze. Rzuciła się do ucieczki. Chwycił ją w ciągu paru sekund, nie bacząc na hałas, który robiły łańcuchy. Przerzucił przez nią łańcuch, objął w pasie i uniósł. Stęknął, gdy kopnęła go piętą w kolano. Nie zwracał uwagi na próby drapania, jej kopniaki powodowały sińce, ale nie były to ciosy tak skuteczne jak jedno dobre kopnięcie w odpowiednie miejsce. Gdy zaczęła krzyczeć, zatkał jej dłonią usta. Natychmiast wbiła zęby w jego palec. Lucivar stłumił krzyk bólu i przeklął pod nosem. Upadł na kolana, pociągając ją za sobą. - Cicho - szepnął wściekle. - Czy chcesz ściągnąć nam na kark strażników? - Prawdopodobnie chciała i oczekiwał, że zacznie walczyć jeszcze bardziej zaciekle, wiedząc, że nadciąga pomoc. A tymczasem znieruchomiała. Lucivar oparł podbródek o jej głowę i wciągnął powietrze. - Jesteś wściekłą, małą kotką - powiedział półgłosem, starając się nie roześmiać. - Dlaczego go zabiłeś? Czy to gra wyobraźni, czy jej głos się zmienił? Ciągle mówiła jak mała dziewczynka, ale teraz w jej głosie był grzmot, jaskinie i niebo o północy. - On cierpiał. - Nie mogłeś go zabrać do uzdrowicielki? - Uzdrowicielki nie przejmują się niewolnikami - odrzekł. - Poza tym za bardzo go okaleczono, aby mogła pomóc uzdrowicielka. - Przyciągnął ją mocniej do piersi, mając nadzieję, że ciepło jego ciała sprawi, iż przestanie dygotać. Była tak blada przy jego jasnobrązowej skórze… Wiedział, że bladość jest spowodowana nie tylko jasną karnacją. - Przepraszam. To było okrutne. Gdy zaczęła się wyrywać, podniósł ramiona, tak że mogła się wyślizgnąć pod łańcuchem, między jego nadgarstkami. Oddaliła się nieco, obróciła i padła na kolana. Przyglądali się sobie nawzajem. - Jak się nazywasz? - spytała wreszcie. - Nazywają mnie Yasi. - Roześmiał się, gdy zmarszczyła nos. - To nie moja wina. Nie STRONA 13wybierałem sobie imienia. - To niemądre słowo dla kogoś takiego jak ty. Jak naprawdę się nazywasz? Lucivar zawahał się. Eyrianie tworzyli jedną z najbardziej długowiecznych ras. Miał tysiąc siedemset lat, aby zapracować sobie na reputację okrutnika i gwałtownika. Gdyby usłyszała którąś z historii, które o nim krążyły... Odetchnął głęboko i wolno wypuścił powietrze. - Lucivar Yaslana. Żadnej reakcji poza nieśmiałym uśmiechem aprobaty. - Jak się nazywasz, Kotko? - Jaenelle. Uśmiechnął się. - Ładne imię, ale myślę, że Kotka pasuje do ciebie równie dobrze. Prychnęła. - Widzisz? - Zawahał się, ale musiał zapytać. Między domysłami, że zabił tego niewolnika, a całkowitym przekonaniem Zuultah była różnica, o której przekonałby się, gdyby został przywiązany do słupków do chłosty. - Czy twoja rodzina odwiedza Panią Zuultah? Jaenelle skrzywiła się. - Kogo? Naprawdę wyglądała jak kociak zastanawiający się, jak skoczyć na dużego, ruchliwego owada. - Zuultah. Królową Pruul. - Co to jest Pruul? - To jest Pruul. - Lucivar machnął ręką, wskazując krainę wokół, i przeklął po eyrieńsku, gdy zagrzechotały łańcuchy. Stłumił ostatnie przekleństwo, gdy zauważył poważny, zaciekawiony wyraz jej twarzy. - Skoro nie jesteś z Pruul, a twoja rodzina nie składa tu wizyty, to skąd jesteś? - Gdy się wahała, wskazał głową łódź. - Umiem dotrzymać tajemnicy. - Jestem z Chaillot. - Chai... - Lucivar stłumił kolejne przekleństwo. - Czy znasz eyrieński? - Nie. - Jaenelle uśmiechnęła się do niego. - Ale teraz znam kilka słów po eyrieńsku. Należało się roześmiać czy udusić ją? - Jak się tu dostałaś? Nastroszyła włosy i skrzywiła się, patrząc na skalisty grunt między nimi. W końcu wzruszyła ramionami. - W ten sam sposób, w jaki podróżuję do innych miejsc. - Jeździsz na Wietrze? - wykrzyknął. Podniosła palec, aby zbadać ruch powietrza. STRONA 14- Nie ma bryzy ani żadnych podmuchów. - Lucivar wyszczerzył zęby. - Wiatry. Sieci. Paranormalne drogi w Ciemnościach. Jaenelle ożywiła się. - Czy tym właśnie są? Udało mu się powstrzymać przekleństwo. Jaenelle pochyliła się do przodu. - Zawsze jesteś taki drażliwy? - Większość ludzi uważa, że jestem drażliwy tak. - Co to znaczy? - Nieważne. - Podniósł ostry kamień i narysował na ziemi między nimi koło. - To jest Królestwo Terreille. - W kole położył okrągły kamień. - To jest Czarna Góra, Ebon Askavi, gdzie spotykają się Wiatry. - Narysował proste linie biegnące od okrągłego kamienia w stronę obwodu koła. - To są linie wiążące. - Narysował mniejsze kółka wewnątrz dużego koła. - To są linie radialne. Wiatry są jak pajęcza sieć. Możesz podróżować po liniach łączących lub radialnych i zmieniać kierunek w miejscach ich przecięcia. Dla każdej rangi Krwawych Ka- mieni jest inna Sieć. Im Sieć jest ciemniejsza, tym więcej linii łączących i radialnych i tym szybsza Sieć. Możesz przemieszczać się po Sieci, która odpowiada randze twoich Kamieni lub niższej, chyba że podróżujesz w Pojeździe prowadzonym przez kogoś dość silnego, aby mógł jeździć po Sieci, lub jesteś chroniona przez kogoś, kto może jeździć po Sieci. Jeśli spróbujesz, prawdopodobnie nie przeżyjesz tego. Zrozumiałaś? Jaenelle przygryzła dolną wargę i wskazała na przestrzeń między pasmami. - A co, jeśli chcę dostać się tutaj? Lucivar potrząsnął głową. - Musiałabyś przedostać się z Sieci z powrotem do Królestwa w możliwie jak najbliższym punkcie i podróżować dalej jakoś inaczej. - To nie w ten sposób się tu dostałam - zaoponowała. Lucivar drgnął. W pobliżu siedziby Zuultah nie było nici żadnej Sieci. Jej dwór specjalnie znajdował się w jednym z tych pustych obszarów. Jedynym sposobem, aby tam się dostać bezpośrednio z Wiatrów, byłoby opuszczenie Sieci i szybowanie po omacku przez Ciemności, co nawet dla najsilniejszych i najlepszych było ryzykowne. Chyba że... - Chodź do mnie, Kotko - powiedział łagodnie. Gdy znalazła się przed nim, położył ręce na jej wątłych ramionach. - Często wyruszasz w podróż? Jaenelle powoli skinęła głową. - Ludzie mnie wzywają. Tak jak ty mnie wezwałeś. Tak jak on ją wezwał. Matko Noc! - Kotko, słuchaj mnie. Dzieci są narażone na wiele niebezpieczeństw. STRONA 15Jej oczy nabrały dziwnego wyrazu. - Tak, wiem. - Czasami wróg może mieć maskę przyjaciela, a w końcu jest zbyt późno, aby uciec. - Tak - wyszeptała. Lucivar potrząsnął nią delikatnie, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. - Terreille jest niebezpiecznym miejscem dla małych kotków. Proszę, wracaj do domu i nie włócz się więcej. Nie... nie odpowiadaj na wołania ludzi. - Ale wtedy już nigdy cię nie zobaczę. Lucivar przymknął złote oczy. Nóż wbity w serce bolałby mniej. - Wiem. Ale zawsze będziemy przyjaciółmi. I nie żegnamy się na zawsze. Gdy dorośniesz, odnajdę cię, albo ty odnajdziesz mnie. Jaenelle przygryzła wargę. - Ile trzeba mieć lat, żeby być dorosłą? Wczoraj. Dziś. - Powiedzmy siedemnaście. Brzmi to jak nigdy, wiem, ale tak naprawdę to nie jest długo. - Nawet Sadi nie mógłby lepiej skłamać. - Obiecasz mi, że nigdy nie będziesz się włóczyć? Jaenelle westchnęła. - Obiecuję, że nie będę się włóczyć po Terreille. Lucivar podniósł ją i okręcił. - Zanim odejdziesz, chcę cię nauczyć jednej rzeczy. Przyda ci się, jeśli ktoś będzie cię łapać od tyłu. Gdy przećwiczyli chwyt wystarczająco wiele razy, aby wiedziała, jak się zachować, Lucivar pocałował ją w czoło i zrobił krok w tył. - Zmykaj stąd. Lada moment straże będą robić obchód. I pamiętaj - Królowa nigdy nie łamie obietnicy złożonej Księciu Wojowników. - Będę pamiętać. - Zawahała się. - Gdy dorosnę, będę wyglądać inaczej. Jak mnie poznasz? Lucivar uśmiechnął się. Dziesięć lat czy sto nie zrobi żadnej różnicy. Zawsze rozpozna te niezwykłe, szafirowe oczy. - Będę wiedzieć. Do widzenia, Kotko. Niech Ciemność cię utuli. Uśmiechnęła się do niego i zniknęła. Lucivar patrzył w puste miejsce. Czy rozmowa z nią była niemądrym pomysłem? Pewnie tak. STRONA 16Jego uwagę zwrócił szczęk furtki. Szybko starł rysunek Wiatrów i zaczął przemykać się z cienia do cienia, aż dotarł do stajni. Przeszedł przez zewnętrzną ścianę i ledwo zdążył ułożyć się w celi, gdy strażnik otworzył zakratowane okienko w drzwiach. Zuultah była dość arogancka, aby sądzić, że jej zaklęcia powstrzymują niewolników od korzystania z Fachu w celu przechodzenia przez ściany celi. Przechodzenie przez zaklętą ścianę było dla niego niewygodne, ale nie niewykonalne. Niech się suka zastanawia. Gdy straże znajdą niewolnika w łodzi, będzie podejrzewać, że to Lucivar skręcił kark nieszczęśnikowi. Ona zawsze go podejrzewała, gdy cokolwiek złego działo się na dworze - i nie bez powodu. Być może powinien stawić jakiś opór, gdy strażnicy próbowali przywiązać go do palików do chłosty. Szamotanina sprawiłaby, że Zuultah nie mogłaby się skupić i gwałtowne emocje przytłumiłyby unoszący się jeszcze psychiczny zapach dziewczynki. Tak, mógłby sprawić, że Lady Zuultah nie będzie się w stanie skupić i nigdy nie zda sobie sprawy, że przez Królestwo przeszła właśnie Czarownica. 2. Terreille Lady Maris odwróciła głowę w stronę dużego, wolno stojącego lustra. - Możesz teraz odejść. Daemon Sadi wyślizgnął się z łóżka i zaczął powoli, z szyderstwem w oczach, ubierać się, dobrze wiedząc, że obserwowała go w lustrze. Zawsze patrzyła w lustro, gdy ją obsługiwał. Nieco samopodglądactwa? Czy udawała, że mężczyzna w lustrze o nią dbał, że jej szczytowanie rzeczywiście go pobudziło? Głupia suka. Maris przeciągnęła się i westchnęła z rozkoszy. - Ze swoją jedwabistą skórą i naprężonymi mięśniami przypominasz mi dzikiego kota. Daemon włożył białą jedwabną koszulę. Dziki drapieżnik? To był trafny opis. Gdyby kiedykolwiek rozzłościła go i przekroczyła granice jego niezbyt wielkiej tolerancji wobec słabej płci, z radością pokazałby swoje pazury. Szczególnie jeden, niewielki pazur. Maris ponownie westchnęła. - Jesteś taki piękny. Rzeczywiście, był piękny. Jego twarz była dziedzictwem tajemniczego pochodzenia, arystokratyczna i zbyt pięknie wyrzeźbiona, aby można ją było nazwać po prostu przystojną. Był wysoki i szeroki w ramionach. Jego umięśnione i wytrenowane ciało dawało przyjemność. Głos był niski i miły, z lekka chrapliwy, z uwodzicielskim tonem, który STRONA 17wzruszał kobiety. Jego złote oczy i gęste, czarne włosy były typowe dla wszystkich długowiecznych ras Terreille, ale złotobrązowa skóra była nieco jaśniejsza niż skóra haylliańskich arystokratów - przypominała raczej skórę przedstawicieli rasy Dhemlan. Jego ciało było bronią, a on zawsze dbał o swoją broń. Daemon włożył czarny żakiet. Ubrania także stanowiły broń, od skąpej bielizny po idealnie dopasowane garnitury. Nektar kuszący kobiety nieświadome tego, co im grozi. Wachlując się otwartą dłonią, Maris spojrzała prosto na niego. - Nawet przy tej pogodzie nie pocisz się. - zabrzmiało to jak zarzut, którym w istocie było. Daemon uśmiechnął się szyderczo. - Dlaczego miałbym się pocić? Maris usiadła i przykryła się prześcieradłem. - Jesteś okrutnym, nieczułym sukinsynem. Daemon uniósł swoją piękną brew. - Myślisz, że jestem okrutny. Oczywiście masz rację. Jestem koneserem okrucieństwa. - I jesteś z tego dumny, prawda? - Maris mrugnęła, aby powstrzymać łzy. Jej twarz stężała, ukazując zmarszczki. - Wszystko, co o tobie mówią, to prawda. Nawet to. - Machnęła ręką w stronę jego podbrzusza. - To? - zapytał, doskonale wiedząc, co miała na myśli. Ona, tak jak każda podobna do niej kobieta, wybaczyłaby mu wszystkie okrucieństwa, gdyby doprowadziła go do erekcji. - Nie jesteś prawdziwym mężczyzną. Nigdy nim nie byłeś. - Ach. I tym razem się nie mylisz. - Daemon wsunął dłonie do kieszeni spodni. - Osobiście zawsze myślałem, że to niewygoda powodowana przez Pierścień Posłuszeństwa sprawia problem. - Powrócił zimny, drwiący uśmiech. - Być może, gdybyś go zdjęła… Maris zbladła tak bardzo, że zastanawiał się, czy nie zemdleje. Wątpił, czy chciałaby sprawdzić jego teorię i rzeczywiście zdjąć złoty Pierścień z jego organu. Po jego oswobodzeniu nie przeżyłaby minuty. Większość czarownic, które obsługiwał, nie przeżyło. Daemon uśmiechnął się tym chłodnym, dobrze znajomym, brutalnym uśmiechem i usadowił obok niej na łóżku. - A więc myślisz, że jestem okrutny. - Jego uwodzicielskie zabiegi sprawiły, że jej oczy lśniły pożądaniem. - Tak - Maris szepnęła, wpatrując się w jego wargi. Daemon pochylił się, zaskoczony szybkością, z jaką rozchyliła wargi do pocałunku. Jej spragniony język bawił się jego językiem, a kiedy wreszcie uniósł głowę, próbowała STRONA 18przyciągnąć go do siebie. - Czy naprawdę chcesz wiedzieć, dlaczego się nie spociłem? - spytał zbyt łagodnie. Zawahała się, jej żądza walczyła z ciekawością. - Dlaczego? Daemon uśmiechnął się. - Ponieważ, moja droga Lady Maris, twoja tak zwana inteligencja zanudza mnie na śmierć, a to ciało, które uważasz za piękne i warte pokazywania zawsze i wszędzie, gdzie to możliwe, nie nadaje się na pokarm dla wron. Dolna warga Maris zadrżała. - Jesteś sadystycznym brutalem. Daemon zsunął się z łóżka. - Skąd możesz wiedzieć? - zapytał uprzejmie. - Gra jeszcze się nie zaczęła. - Wynoś się. WYNOŚ SIĘ! Szybko opuścił sypialnię, ale poczekał chwilę pod drzwiami. Jej bolesny szloch był idealnym przeciwieństwem jego drwiącego śmiechu. Lekki wietrzyk mierzwił włosy Daemona, gdy szedł żwirowaną ścieżką przez ogrody. Rozpiął koszulę i cieszył się pieszczotą wiatru. Wyjął ze złotej papierośnicy długiego, cienkiego papierosa, zapalił i przyglądał się, jak dym wolno wypływa z ust i nozdrzy, tłumiąc woń Maris. Światło w sypialni Maris zgasło. Głupia suka. Nie rozumiała gry, którą prowadziła. Nie - ona nie rozumiała gry, którą on prowadził. Miał tysiąc siedemset lat i właśnie zaczynał być w kwiecie wieku. Odkąd pamiętał, nosił Pierścień Posłuszeństwa kontrolowany przez Dorotheę SaDiablo, Arcykapłankę Hayll. Będąc nieślubnym synem jej kuzyna, wychowywał się na jej dworze, był kształcony i szkolony, aby służyć Czarnym Wdowom Hayll. To nauczyło go Fachu w dostatecznym stopniu, aby służyć tym wiedźmom, gdy chciały, aby im służono. Oddawał się rozpuście na dworach, które dawno obróciły się w pył, gdy ludzie Maris dopiero zaczynali budować miasta. Niszczył czarownice lepiej niż ona i mógł zniszczyć także ją. Doprowadzał do upadku dwory, pustoszył miasta, wywoływał wojny, mszcząc się za łóżkowe zabawy. Dorothea karała go, krzywdziła, zaprzedawała go w niewolę na kolejnych dworach, ale w końcu Maris i jej podobne nie były na zawsze. Inaczej niż on. Jego stworzenie drogo kosztowało Dorotheę i pozostałe Czarne Wdowy Hayll i cokolwiek by zrobiły, nie mogły zrobić tego ponownie. Krew Hayll zawodziła. W jego pokoleniu bardzo niewielu nosiło ciemniejsze STRONA 19Kamienie - nic dziwnego, skoro po tym, jak została Arcykapłanką, Dorothea bardzo się starała, aby eliminować co silniejsze czarownice, które mogłyby zagrozić jej panowaniu, ograniczając grupę swoich uczennic do Stu Rodzin Hayll, noszących jaśniejsze Kamienie czarownic, które nie miały wysokiej pozycji społecznej, oraz kobiet Krwawych, które miały niewielką władzę, jako jedyne zdolne do współżycia z mężczyznami Krwawych i produkowania zdrowych dzieci Krwawych. Teraz potrzebowała przedstawiciela noszących ciemne Kamienie, który związałby się z jej Siostrami - Czarnymi Wdowami. Z radością go poniżała i torturowała, jednak nie niszczyła, ponieważ chciała, aby w ciałach jej Sióstr znalazło się jego nasienie, jeśli tylko była na to szansa, i wykorzystywała głupie kobiety, jak Maris, aby go zmiękczyć i skłonić do poddania. Nigdy by się nie poddał. Siedemset lat temu Tersa powiedziała mu, że żywy mit nadchodzi. Siedemset lat czekania, obserwowania, poszukiwania, nadziei. Siedemset rozdzierających serce, wyczerpujących lat. Odmówił poddania się, nie chciał się zastanawiać, czy postąpił słusznie, odmówił, ponieważ jego serce tak bardzo tęskniło za tą dziwną, cudowną, przerażającą istotą nazywaną Czarownicą. W głębi duszy znał ją. Widział ją w snach. Nigdy nie umiał wyobrazić sobie jej twarzy. Zawsze się zamazywała, jeśli próbował się na niej skupić. Mógł ją jednak zobaczyć w szacie z ciemnej, przejrzystej pajęczej nici, szacie, która zsuwała się z jej ramion, gdy szła, szacie, która rozchylała się i zamykała, odsłaniając chłodną skórę. A w pokoju unosiłby się jej zapach, zapach, który by go obudził i sprawił, że ukryłby twarz w jej poduszce, gdy ona wstanie i zajmie się swoimi sprawami. To nie było pożądanie - żar ciała był niczym w porównaniu z objęciami dwóch umysłów - choć przyjemność fizyczna też była obecna. Chciał jej dotknąć, poczuć dotyk jej skóry, posmakować jej ciepła. Chciał ją pieścić, dopóki oboje nie zaczną płonąć. Chciał wplatać swoje życie w jej życie tak, aby nie dało się powiedzieć, gdzie jedno się zaczyna, a drugie kończy. Chciał ją objąć swoim silnym i opiekuńczym ramieniem i czuć, że i on jest pod jej opieką; posiąść ją i być jej; dominować i być zdominowanym. Chciał tego Innego, cienia na życiu, który sprawiłby, że bolałby go każdy oddech, gdy kręcił się wśród tych słabych kobiet, które nic dla niego nie znaczyły i nigdy nie mogłyby znaczyć. Po prostu nie wierzył, że się urodził, aby być jej kochankiem. Daemon zapalił kolejnego papierosa i zgiął palec serdeczny prawej ręki. Ząb węża gładko wysunął się ze swojego kanału i oparł na spodniej części jego długiego, STRONA 20pomalowanego na czarno paznokcia. Uśmiechnął się. Maris zastanawiała się, czy ma pazury. To maleństwo zrobi na niej wrażenie. Nie na długo jednak, ponieważ jad w woreczku poniżej paznokcia był niezwykle silny. Miał szczęście, że osiągnął dojrzałość płciową nieco później niż większość mieszkańców Hayll. Ząb węża pojawił się w tym samym czasie, w którym nastąpiły inne zmiany. Było to dla niego ogromne zaskoczenie, ponieważ sądził, że mężczyzna nie mógł być naturalną Czarną Wdową. W tamtym czasie służył na dworze, na którym wśród mężczyzn modne były długie i lakierowane paznokcie, a więc nikogo nie zdziwiło, gdy przejął tę modę i nikt nigdy nie zastanawiał się, dlaczego nadal tak się nosił. Nawet Dorothea. Ponieważ czarownice sabatu Klepsydry specjalizowały się w truciznach i ciemniejszych aspektach Fachu, podobnie jak w snach i wizjach, zawsze uważał za dziwne, że Dorothea nigdy nie odgadła, czym był. Gdyby odgadła, bez wątpienia próbowałaby trwale go okaleczyć. Mogłoby się jej udać, zanim złożył Ciemnościom Ofiarę, aby określić swoją dojrzałą siłę, i gdy nosił wciąż Czerwony Kamień, który trafił do niego na Ceremonii Przyrodzonego Prawa. Gdyby spróbowała teraz, nawet ze wsparciem sabatu, drogo by ją to kosztowało. Nawet z nałożonym Pierścieniem Książę Wojowników z Czarnym Kamieniem byłby potężnym przeciwnikiem dla Kapłanki z Czerwonym Kamieniem. Właśnie dlatego ich ścieżki rzadko się teraz krzyżowały, dlatego trzymała go z dala od Hayll i jej własnego dworu. Miała jeden atut, który sprawiał, że był jej posłuszny. Gdyby życia Lucivara nie położono na szali, Daemona nie powstrzymałby nawet ból spowodowany przez Pierścień Posłuszeństwa. Lucivar... i dżoker, którego Tersa dorzuciła do gry o podległość i panowanie. Dżoker, o którym Dorothea nie wiedziała. Dżoker, który zakończy jej rządy w Terreille. Kiedyś Krwawi rządzili uczciwie i dobrze. Miasteczka Krwawych w Dystrykcie były zadbane i traktowały uczciwie podporządkowane miasteczka Landen. Królowe Dystryktu służyły na dworze Królowej Prowincji. Królowe Prowincji z kolei służyły Królowej Terytorium - która była wybierana przez większość Krwawych z ciemniejszymi Kamieniami, zarówno kobiet, jak i mężczyzn - ponieważ była ona najsilniejsza i najlepsza. W tamtych czasach nie trzeba było niewolnictwa, aby panować nad silnymi mężczyznami. Byli wierni swojej Królowej, która była dla nich dobra. Chętnie oddawali za nią życie. Służyli dobrowolnie. W tamtych czasach skomplikowany trójkąt rang Krwawych nie odciskał się tak mocno na pozycji społecznej. Ranga Kamienia i kasta miały takie samo, jeśli nie większe znaczenie. Oznaczało to, że rządy społeczeństwem były płynnym tańcem, w którym prowadzenie zmieniało się w zależności od tancerzy. W centrum tego tańca była STRONA 21jednak zawsze Królowa. W czystkach Dorothei był i geniusz, i błąd. Oczekiwała ona, że bez silnych Królowych, które zagroziłyby jej dojściu do władzy, mężczyźni oddadzą się jej, Kapłance, tak samo, jak poddali się Królowej. Nie poddali się jednak. Zaczęła się więc inna czystka i gdy się skończyła, Dorothea miała najgroźniejszą ze wszystkich broni - przestraszonych mężczyzn, którzy pozbawiali władzy wszystkie słabsze kobiety, aby mogli się poczuć silni i przestraszyć kobiety zakładające Pierścień potencjalnie silnym mężczyznom, zanim mogliby oni stać się zagrożeniem. Doprowadziło to do spirali wypaczeń w społeczeństwie, z Dorotheą w jego centrum, pełniącą funkcję zarówno instrumentu niszczenia, jak i jedynej oazy spokoju. Zmiany te rozprzestrzeniły się następnie na zewnątrz, na inne Terytoria. Widział, jak te inne krainy i narody powoli kruszyły się i rozsypywały wskutek niepowstrzymanych wynaturzeń Krwawych w Hayll. Widział, jak silne Królowe, udające się zbyt młodo do łożnic, wracały po Dziewiczej Nocy złamane i bezużyteczne. Widział to wszystko i nad tym ubolewał, wściekły i sfrustrowany, że mógł zrobić tak niewiele, aby to powstrzymać. Bękart nie ma pozycji społecznej. Niewolnik tym bardziej, niezależnie od kasty, w której się urodził, lub jakie Kamienie nosił. A więc gdy Dorothea prowadziła grę o władzę, a on grał swoją. Ona niszczyła Krwawych, którzy się jej przeciwstawiali. On niszczył Krwawych, którzy ją popierali. W końcu wygrała. Wiedział o tym. Pozostało teraz bardzo niewiele Terytoriów, które nie żyły w cieniu Hayll. Askavi stanęło na Hayll okrakiem wieki temu. Dhemlan było jedynym Terytorium we wschodniej części Królestwa, które wciąż ostatkiem sił walczyło, aby pozostać wolnym od wpływów Dorothei. Było jeszcze kilka niewielkich Terytoriów na dalekim zachodzie, które nie były całkowicie podbite. W ciągu następnego stulecia, najwyżej dwóch, Dorothea zaspokoiłaby swoje ambicje. Cień Hayll objąłby całe Królestwo, a Dorothea zostałaby Arcykapłanką, absolutną władczynią Terreille, które zwane było niegdyś Królestwem Światła. Daemon zgasił papierosa i zapiął koszulę… Przed pójściem spać musiał jeszcze zająć się Marissą, córką Maris. Przeszedł zaledwie parę kroków, gdy czyjś umysł skontaktował się z jego umysłem, domagając się zwrócenia uwagi. Odwrócił się od domu i udał za mentalnym sygnałem. Nie było wątpliwości co do pochodzenia tego psychicznego przesłania, tych splątanych myśli i chaotycznych obrazów. Co ona tu robiła? Gdy dotarł do niewielkiego zagajnika na skraju ogrodów, sygnały ustały. STRONA 22- Tersa? - zawołał cicho. Krzewy z tyłu zaszeleściły i koścista dłoń zacisnęła się na jego przegubie. - Tędy - powiedziała Tersa, ciągnąc go ścieżką. - Sieć jest krucha. - Tersa... - Daemon uchylił się, uderzony w twarz nisko wiszącą gałęzią, i poczuł szarpnięcie. - Tersa... - Cicho, chłopcze - powiedziała ze złością, ciągnąc go za sobą. Skupił się na uchylaniu przed gałęziami i omijaniu korzeni, o które mógłby się potknąć. Zaciskając zęby, zmuszał się, aby nie zwracać uwagi na jej poszarpane ubranie, które okrywało wychudzone ciało. Jako dziecko Wykrzywionego Królestwa Tersa była na wpół dzika i przez kawałki tego, czym niegdyś była, widziała świat jako upiorne szarości. Z doświadczenia wiedział, że gdy Tersa była skupiona na swoich wizjach, nie było sensu mówić do niej o tak przyziemnych rzeczach, jak jedzenie czy ubrania i bezpieczne, ciepłe łóżka. Dotarli do polany, na której znajdowały się trzy kamienne tabliczki. Dwie z nich podpierały trzecią. Daemon zastanawiał się, czy był to twór naturalny, czy też to Tersa zbudowała ten miniaturowy ołtarz. Na tabliczce nie było niczego z wyjątkiem drewnianej ramki, podtrzymującej splątaną Sieć Czarnej Wdowy. Niespokojny Daemon rozcierał nadgarstek i czekał. - Uważaj - rozkazała Tersa. Paznokciem kciuka lewej dłoni ułamała paznokieć palca wskazującego. Paznokieć palca wskazującego zmienił się w ostrze. Nakłuła nim środkowy palec prawej ręki i kapnęła krwią na każdą z czterech nitek mocujących sieć do ramki. Krew spływała w dół górnych nitek i w górę dolnych. Gdy krople spotkały się w środku, sieć pajęcza rozjarzyła się. Przed ramką pojawiła się wirująca mgiełka, która zmieniła się w kryształowy kielich. Kielich był prosty. Większość ludzi nazwałoby go zwyczajnym. Daemon uważał, że był elegancki i piękny. Ale do prowizorycznego ołtarza przyciągało to, co znajdowało się w kielichu. Poprzecinana błyskawicami mgiełka w kielichu zawierała moc, która wędrowała wzdłuż jego nerwów, wiła się wokół kręgosłupa i szukała wyjścia w okolicach lędźwi. Była to płynna moc o katastrofalnym natężeniu, o straszliwości wykraczającej poza ludzkie wyobrażenia... a on pragnął jej całym swoim jestestwem. - Patrz - powiedziała Tersa, wskazując na brzeg kielicha. Od odprysku z krawędzi kryształu do podstawy kielicha biegło cienkie pęknięcie. Daemon widział, jak pojawia się głębsze. Mgiełka wewnątrz kielicha zawirowała. Przez szkło podstawy kielicha przeniknął do nóżki pęd. - Zbyt kruchy, pomyślał, gdy pojawiało się coraz więcej pęknięć. Kielich był zbyt STRONA 23delikatny, aby pomieścić moc tego rodzaju. Wtedy przyjrzał się dokładniej: pęknięcia zaczynały się na zewnątrz i biegły do środka, a nie zaczynały się w środku i biegły na zewnątrz. Groziło mu więc coś, co znajdowało się poza nim. Zadrżał, gdy do nóżki wpływało coraz więcej mgiełki. To była wizja. Nic nie mógł zrobić, aby zmienić wizję. Ale wszystko w jego wnętrzu domagało się od niego, aby coś zrobił, otoczył kielich mocą i zaopiekował się nim, chronił go, zabezpieczał. Wiedząc, że niczego nie może zmienić teraz i tu, sięgnął jednak po kielich. Rozprysnął się, zanim go dotknął, rozrzucając kryształowe okruchy po prowizorycznym ołtarzu. Tersa podniosła to, co pozostało po roztrzaskanym kielichu. Trochę mgiełki nadal wirowało na dnie wyszczerbionego fragmentu dna kielicha. Większość mgiełki była uwięziona wewnątrz nóżki. Spojrzała na niego ze smutkiem. - Wewnętrzną Sieć można porwać bez roztrzaskiwania kielicha. Kielich można roztrzaskać bez niszczenia wewnętrznej Sieci. One nie mogą sięgnąć wewnętrznej Sieci, ale kielich… Daemon oblizał wargi. Nie mógł opanować drżenia. - Wiem, że wewnętrzne Sieci to inaczej nasza istota, nasze Ja czerpiące naszą wewnętrzną moc, ale kielich... Ale nie wiem, co oznacza kielich. Jej ręka lekko zadrżała. - Tersa jest roztrzaskanym kielichem. Daemon przymknął oczy. Roztrzaskany kielich. Roztrzaskany umysł. Ona mówiła o szaleństwie. - Daj mi rękę - powiedziała Tersa. Zbyt wytrącony z równowagi, aby jej się przeciwstawić, Daemon wyciągnął lewą rękę. Tersa złapała ją, pociągnęła i przecięła jego nadgarstek wyszczerbioną krawędzią kryształowego kielicha. Daemon ścisnął drugą ręką skaleczony nadgarstek i gapił się zdumiony na Tersę. - Dzięki temu nigdy nie zapomnisz tej nocy - powiedziała Tersa drżącym głosem. - Ta blizna nigdy nie zniknie. Daemon zawiązał na ranie chusteczkę. - Dlaczego ta blizna jest ważna? - Powiedziałam ci. Nie pozwoli zapomnieć. - Tersa przecięła pasma splątanej Sieci kawałkiem kryształu z kielicha. Po przecięciu ostatniej nitki kielich i Sieć znikły. - Nie wiem, czy to będzie, czy może być. Wiele nici w Sieci nie było dla mnie widocznych. Niech Ciemność da ci odwagę, jeśli będziesz jej potrzebować, bo będziesz jej potrzebować. STRONA 24- Odwagę do czego? - Tersa odwróciła się i zaczęła odchodzić. - Tersa! Tersa spojrzała na niego, powiedziała trzy słowa i odeszła. Pod Daemonem ugięły się nogi. Skulił się na ziemi, ciężko dysząc, drżąc ze strachu, który ściskał mu żołądek. Co jedno miało wspólnego z drugim? Nic. Nic! Będzie tam, obrońca, tarcza. Będzie! Ale gdzie? Daemon zmusił się do równego oddychania. To było pytanie. Gdzie? Na pewno nie na dworze Maris. Wrócił do domu dopiero późnym rankiem, obolały i brudny. Jego nadgarstek pulsował, a głowa pękała z bólu. Właśnie dotarł do tarasu, gdy z ogrodu wybiegła Marissa, córka Maris. Stanęła przed nim z rękami na biodrach, a jej spojrzenie wyrażało mieszaninę irytacji i głodu. - Miałeś przyjść do mojego pokoju wczoraj wieczorem, a nie przyszedłeś. Gdzie byłeś? Jesteś brudny. - Poruszyła ramieniem, patrząc na niego spod rzęs. - Byłeś niegrzeczny. Musisz przyjść do mojego pokoju i się wytłumaczyć. Daemon przecisnął się obok niej. - Jestem zmęczony. Idę do łóżka. - Zrobisz to, co ci każę! - Marissa sięgnęła ręką między jego nogi. Dłoń Daemona zacisnęła się tak szybko i tak mocno na nadgarstku Marissy, że padła na kolana, jęcząc z bólu, zanim zdała sobie sprawę, co się stało. Ściskał jej rękę coraz mocniej, aż w końcu była bliska zmiażdżenia. Daemon uśmiechnął się do niej dobrze znanym, zimnym i brutalnym uśmiechem. - Nie jestem „niegrzeczny”. Niegrzeczni są mali chłopcy. - Odepchnął ją od siebie, przekraczając jej ciało rozciągnięte na płytach dziedzińca. - A jeśli jeszcze raz dotkniesz mnie w ten sposób, wyrwę ci rękę. Szedł korytarzami do swojego pokoju, świadomy, że służący przed nim uciekali, że w powietrzu snuł się za nim zapach przemocy. Nie dbał o to. Poszedł do swojego pokoju, zrzucił ubranie, położył się na łóżku i patrzył w sufit, bojąc się zamknąć oczy, ponieważ za każdym razem, gdy je zamykał, widział roztrzaskany kryształowy kielich. Trzy słowa: Ona już przyszła. 3. Piekło Niegdyś był Uwodzicielem, Egzekutorem, Arcykapłanem Klepsydry, Księciem STRONA 25Ciemności, Wielkim Panem Piekła. Kiedyś był Małżonkiem Cassandry, wielkiej Królowej Czarnych Wdów noszącej Czarny Kamień, ostatniej Czarownicy, która przemierzała Królestwa. Niegdyś był jedynym w historii Księciem Wojowników z Czarnymi Kamieniami, którego bano się z powodu usposobienia i mocy, którą posiadał. Niegdyś był jedynym mężczyzną, który był Czarną Wdową. Niegdyś rządził Terytorium Dhemlan w Królestwie Terreille i jego siostrzanym Terytorium w Kaeleer, Królestwie Cieni. Był jedynym mężczyzną w historii, który rządził samodzielnie, bez Królowej, i z wyjątkiem Czarownicy był jedynym członkiem Krwawych, którzy rządzili Terytoriami w dwóch Królestwach. Niegdyś jego żoną była Hekatah, arystokratyczna Kapłanka Czarnych Wdów z jednej ze Stu Rodzin Hayll. Niegdyś wychowywał dwóch synów, Mephisa i Peytona. Bawił się z nimi, opowiadał im bajki, czytał, leczył poobcierane kolana i złamane serca, uczył ich Fachu i Prawa Krwawych, nauczał miłości do ziemi, a także do muzyki, sztuki i literatury, zachęcał ich do uważnego patrzenia na to, co Królestwo miało do zaoferowania - aby nie podbijać, a uczyć się. Uczył ich, aby tańczyć na spotkaniach towarzyskich i tańczyć na chwałę Czarownicy. Uczył ich, jak zostać Krwawymi. Ale to działo się dawno, bardzo dawno temu. Saetan, Wielki Lord Piekła, siedział spokojnie przy ogniu, z nogami owiniętymi dywanikiem sprzed paleniska, przewracając stronice książki, która go nie interesowała. Popijał ze szklanki yarbarah, krwawe wino, nie czerpiąc przyjemności ani z jego smaku, ani ciepła. Przez ostatnią dekadę był cichym inwalidą, który nigdy nie opuszczał swojego prywatnego gabinetu głęboko pod Dworem. Przedtem, przez ponad pięćdziesiąt tysięcy lat, był władcą i opiekunem Ciemnego Królestwa, niekwestionowanym Wielkim Lordem. Nie dbał już o Piekło. Nie dbał o umarłe demony - rodzinę i przyjaciół, którzy wciąż z nim byli, lub inne umarłe demony i upiornych mieszkańców tego Królestwa, Krwawych, którzy wciąż byli zbyt silni, aby powrócić do Ciemności, nawet gdy ich ciała umarły. Był zmęczony i stary, a samotność, którą dźwigał przez całe życie, stała się zbyt ciężka do udźwignięcia. Nie chciał już być Strażnikiem, jednym z żywych trupów. Nie chciał już być pół żywym, pół umarłym, którego Krwawi wybrali, aby przedłużył im życie poza wszelkie wyobrażenia. Pragnął spokoju, chciał spokojnie wtopić się z powrotem w Ciemność. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała go przed aktywnym staraniem się o zwolnienie, była obietnica złożona
Jacek z Majką są całkiem normalni, a Bartek, najmłodszy z wnucząt, nie. Normalni, to znaczy mili, inteligentni i niepazerni. Znają swoje miejsce w rodzinie i przy rodzinnym stole. Kiedy dorastali, w życiu nie zdarzały się takie historie, żeby się pchali pierwsi przed szereg, bo oni są najważniejsi! A Bartek i owszem.

To jest uproszczona wersja wybranego przez Ciebie wątku Kliknij tutaj aby przejść dalej i przeczytać pełną wersję Kamila-w1 Wed, 22 Sep 2010 - 22:02 MĂłj starszy synek uwielbia czerĹ„...ale tylko malować. Ciuchy lubi kolorowe, czerwone, niebieskie, ale kiedy ma coĹ› narysować to zawsze jest czarne...kilka miesiÄ™cy temu wszystko bylo kolorowe, najczęściej rysowaĹ‚ tÄ™czÄ™ a teraz tylko czarne...martwi mnie to, gdzies kiedyĹ› czytaĹ‚am, ĹĽe to coĹ› oznacza ale za nic nie pamiÄ™tam co...Pomóżcie Joka Wed, 22 Sep 2010 - 22:12 A dĹ‚ugo to trwa? Bo moĹĽe to tylko taki okres fascynacji tym kolorem, ktĂłry niedĹ‚ugo cĂłrka teĹĽ miaĹ‚a etap, ĹĽe malowaĹ‚a tylko na czarno, teraz zaĹ› na tapecie jest kolor zielony. Rysuje tylko trawÄ™ grzaĹ‚ka Wed, 22 Sep 2010 - 22:17 ĹĽe zostanie satanistÄ…? A_KA Wed, 22 Sep 2010 - 22:42 Znajoma mi psycholoĹĽka twierdzi, ĹĽe czerĹ„ uĹĽyta przez dziecko do rysowania oznacza odrzucenie. Np. czarny wĂłzek, w ktĂłrym jest braciszek moĹĽe oznaczać, ĹĽe dziecko nie toleruje brata. MoĹĽe. Ale nie musi . MoĹĽe rĂłwnie dobrze oznaczać, ĹĽe braciszek ma w rzeczywistoĹ›ci czarny wĂłzek A co rysuje TwĂłj syn wĹ‚aĹ›ciwie? Joanna 81 Wed, 22 Sep 2010 - 22:46 Moja cĂłrka przez dĹ‚ugi czas rysowaĹ‚a tylko czarnÄ… kredkÄ…. MiaĹ‚a do wyboru całą masÄ™ innych kolorĂłw, ale nie! zawsze wygrzebaĹ‚a czarny Gdy urzÄ…dzaliĹ›my jej pokoik nawet padĹ‚a propozycja z jej ust, ĹĽe chce, by na czarno jej pomalować pokĂłj Z czasem jej przeszĹ‚o - obecnie przynosi z przedszkola piÄ™kne kolorowe rysunki, na ktĂłrych krĂłluje róż, żółty i czerwony agabr Wed, 22 Sep 2010 - 22:46 CYTAT(grzaĹ‚ka @ Wed, 22 Sep 2010 - 23:17) ĹĽe zostanie satanistÄ…?nooo albo A_KA Wed, 22 Sep 2010 - 22:58 CYTAT(grzaĹ‚ka @ Wed, 22 Sep 2010 - 22:17) ĹĽe zostanie satanistÄ…?CYTAT(agabr @ Wed, 22 Sep 2010 - 22:46) nooo albo kominiarzem Agnes-3 Wed, 22 Sep 2010 - 23:45 CYTAT(agabr @ Wed, 22 Sep 2010 - 23:46) nooo albo Kamila-w1 Thu, 23 Sep 2010 - 07:11 CYTAT(A_KA @ Wed, 22 Sep 2010 - 23:58) WzglÄ™dnie kominiarzem to ja gĹ‚osuje za kominiarzem!!! A tak na serio to jednak mnie to troche niepokoi. Joka cos ponad pół roku to tego wĹ‚asnie sie obawiam, ĹĽe on w jakiĹ› sposĂłb czuje sie odrzucony. My robimy wszystko aby nie czuĹ‚ sie tak ze wzglÄ™du na to, ĹĽe pojawiĹ‚ sie braciszek. ChĹ‚opaki majÄ… ze sobÄ… Ĺ›wietny kontakt, Michal zachowuje sie jak na brata starszego przystaje, obstaje za mĹ‚odszym ale nie wiem naprawdÄ™ co w jego główce siedzi. Nigdy nie byĹ‚o przejawĂłw zazdroĹ›ci o mĹ‚odszego. A rysuje głównie czarne auta (my mamy czerwone) i kwiatki. Kolorowanka z gotowymi rysunkami teĹĽ jest czarna caĹ‚a Joanna81 z przedszkola tez przynosić kolorowe rysunki tylko w domu sÄ… czarne. Ryjek Thu, 23 Sep 2010 - 07:46 Kamila ja nie tak dawno przerabiaĹ‚am to u Kacpra, a jest w podobnym wieku do Twojego Michala W domu zawsze krĂłlowal czarny lub granat. W przedszkolu rĂłwnieĹĽ, lecz zdarzaĹ‚y siÄ™ wyjÄ…tki kiedy dostawaĹ‚am prace kolorowe Nie zwracaĹ‚am na to uwagi. Samo przeszĹ‚o i od jakis 3 miesiecy mamy kolorowe prace A_KA Thu, 23 Sep 2010 - 07:49 MoĹĽe w przedszkolu nie majÄ… czarnych kredek A tak serio... jeĹ›li CiÄ™ to niepokoi - wybraĹ‚abym siÄ™ do psychologa z maĹ‚ym. -----Albo na poczÄ…tek zrĂłb mu taki test... Od razu mĂłwiÄ™, ĹĽe psychologiem nie jestem, a jedynie znajomej psycholoĹĽki podsuwam pomysĹ‚y! Powiedz maĹ‚emu, ĹĽeby narysowaĹ‚ swojÄ… rodzinÄ™. Bez ĹĽadnych sugestii jak ma to zrobić. I potem zwróć uwagÄ™ gdzie ten braciszek jest umiejscowiony. JeĹ›li na obrzeĹĽu/gdzieĹ› z tyĹ‚u/w czarnym wĂłzku - to moĹĽe to oznaczać, ĹĽe nie toleruje brata/ma do niego ĹĽal/jest zazdrosny...OczywiĹ›cie to tylko takie wstÄ™pne obserwacje. Ĺ»eby coĹ› potwierdzić - pewnie przydaĹ‚yby siÄ™ dalsze badania i obserwacje. pirania Thu, 23 Sep 2010 - 08:37 podstaw sobie za czarny kolr np. zielony- niepokoiloby cie cos gdyby wszystko kolorowal na zielono? Bo jesli tak- to oczywiscie idz do psychologa. Ale na moj gust dorabiasz do koloru ideologie, ktorej tam nie ma- podoba mu sie czarny jakby podobal mu sie rozowy to koledzy by mu zyc nie dali a ty pewnie tez bys o Tinky Winky pomyslala przelotnie malinowa i Malina Thu, 23 Sep 2010 - 08:52 ChĹ‚opcy czÄ™sto tak majÄ…. Istotny jest dla nich rysunek, nie kolor. Nie ma siÄ™ czego doszukiwać. Cleo Thu, 23 Sep 2010 - 08:57 Bo czarny jest fajny! Inny. , jak mĂłj brat w przedszkolu rysowaĹ‚ czarne i zielone wÄ™ze, smoki, jaszczury. Na tablicy wisiaĹ‚y kwiatuszki i ptaszki kolorowe wykonane przez inne dzieci, a poĹ›rĂłd tego- prace mojego brata Dyrekcja wzywaĹ‚a rodzicĂłw na rozmowy Gruszka Thu, 23 Sep 2010 - 10:54 Akurat przed chwilÄ… wrzucaĹ‚am gdzie indziej, wiÄ™c fotÄ™ mam pod rÄ™kÄ… Emilki malunek sprzed kilku dni:Jak siÄ™ skoĹ„czyĹ‚a tubka czarnej farby - namalowaĹ‚a w innych wiÄ™c:- dlaczego dziecko maluje na czarno? bo ma czarna farbÄ™ Kamila-w1 Thu, 23 Sep 2010 - 12:09 dziÄ™ki dziewczyny za odpowiedzi. Gruszka no takiego to jeszcze nie widziaĹ‚am rysunku ...Mam nadzieje, ĹĽe rzeczywiĹ›cie sie czegos doszukuje.... zdaje mi sie, ĹĽe to nie jest zwykĹ‚a fascynacja tym kolorem bo jak juyz pisaĹ‚am...ciuchy najlepsze dla niego to czerwone i niebieskie, zabawki wszystko kolorowe tylko te rysunki sa czarne...wczoraj dostaĹ‚am czarne sĹ‚onko. A_KA zrobie mu dzis taki test...sama jestem ciekawa jak narysuje. xxyy Thu, 23 Sep 2010 - 14:22 Moje wszystko ciemnym fioletem, ale w zestawie nie ma czarnego grzaĹ‚ka Thu, 23 Sep 2010 - 14:44 moje malowaĹ‚y czarnym bo wyraĹşny, Antek kilka lat deklarowaĹ‚, ĹĽe czarny to jego ulubiony kolor, czym przyprawiaĹ‚ paniÄ… logopedÄ™ o palpitacje serca AsiaKG Thu, 23 Sep 2010 - 14:46 CYTAT(Gruszka @ Thu, 23 Sep 2010 - 09:54) Akurat przed chwilÄ… wrzucaĹ‚am gdzie indziej, wiÄ™c fotÄ™ mam pod rÄ™kÄ… Emilki malunek sprzed kilku dni:Jak siÄ™ skoĹ„czyĹ‚a tubka czarnej farby - namalowaĹ‚a w innych wiÄ™c:- dlaczego dziecko maluje na czarno? bo ma czarna farbÄ™ CĂłz za artystyczna dusza CzytajÄ…c wÄ…tek przypomniaĹ‚ mi siÄ™ "stary jak Ĺ›wiat" kawaĹ‚:-Jasiu dlaczego na rysunku twĂłj tato ma niebieskie wĹ‚osy?-Bo nie miaĹ‚em Ĺ‚ysej kredki Mafia Thu, 23 Sep 2010 - 14:51 MĂłj czterolatek pokolorowaĹ‚ w przedszkolu zajÄ…ca i marchewkÄ™. Marchewka byĹ‚a czarna, zajÄ…c teĹĽ, jedynie na buziÄ™ "rzuciĹ‚" mu kolor - granatowy. OpowiadaĹ‚ mi to w formie psikusa. ĹšmiaĹ‚ siÄ™, bo Pani powiedziaĹ‚a, ĹĽe Ĺ‚adnie, a przecieĹĽ marchewka ma być pomaraĹ„czowa. Normalnie Pani nie wie jaki jest kolor maluje ciemnymi kolorami, bo lepiej widać. jaAga* Thu, 23 Sep 2010 - 14:52 Ha, wiem, czemu moja cĂłrka nie maluje czarnym- po otwarciu pudeĹ‚ka schowaĹ‚am tÄ… farbkÄ™- zdecydowanie najtrudniej sie jÄ… zmywa z otoczenia. Ariannae Thu, 23 Sep 2010 - 20:22 MĂłj starszak teĹĽ przerabiaĹ‚ etap czarnych rysunkĂłw, gdy kupilismy mu pierwsze kredki, uĹĽywaĹ‚ tylko czarnej. Nie pamietam ile to trwaĹ‚o, ale teraz istniejÄ… dla niego takze inne lubiÄ… czarny kolor, po narodzinach widzÄ… czarno-biaĹ‚o i jeszcze przez kilka lat ten kontrast jest dla nich atrakcyjny. Poobserwuj synka, jesli nie widzisz w jego zachowaniu nic niepokojacego, jeĹ›li jest wesoĹ‚y, rozmowny, to chyba nie ma siÄ™ czym przejmować. Kamila-w1 Thu, 23 Sep 2010 - 20:47 Jeszcze raz dziÄ™kujÄ™ za wszystkie odpowiedzi...Obserwuje go, nie wydaje mi sie aby go coĹ› "gnÄ™biĹ‚o" ale obiĹ‚o mi sie o uszy, ĹĽe to niedobrze i moĹĽe dlatego troche spanikowaĹ‚am. Fri, 24 Sep 2010 - 14:58 Ja bym nie doszukiwaĹ‚a siÄ™ jakiejĹ› teorii MiĹ‚osz miaĹ‚ fazy kolorowania/malowania tylko jednym kolorem - byĹ‚ i czarny i różowy ....... Zawsze mijaĹ‚oChoć ostatnio na zebraniu w szkole pani pokazaĹ‚a mi jego rysunek nt. wakacji - kartka A4 pokolorowana na różowo, tylko na dole strony niebieski paseczek. Na pytanie pani: "co to?" MiĹ‚osz odpowiedziaĹ‚: "różowe wspomnienia z nad morza" To jest wersja lo-fi głównej zawartoĹ›ci. Aby zobaczyć peĹ‚nÄ… wersjÄ™ z wiÄ™kszÄ… zawartoĹ›ciÄ…, obrazkami i formatowaniem proszÄ™ kliknij tutaj.

Chcę, żeby rozumiały moje reguły i akceptowały je, zamiast po prostu im się podporządkować albo co gorsza przeciwstawiać przy użyciu kłamstwa. Chcę, żeby czuły, że są słuchane, że liczę się z ich opiniami nawet wtedy, gdy nie dostają tego, czego pragną. Jestem pewna, że to jest to, czego chcieli moi rodzice. ROZDZIAŁ XXIV. Róża obrała również postanowienie opuszczając Korneljusza. Postanowiła; zwrócić mu tulipan skradziony przez Jakóba, albo nigdy więcej nie ujrzeć swego kochanka. Pojęła rozpacz biednego więźnia, podwójną rozpacz i niewyleczoną. Z jednej strony rozłączenie z Korneljuszem stało się nieodzownem, gdyż Gryfus odkrył ich miłość i ich schadzki. Z drugiej strony, wypadek ten pozbawił Korneljusza wszelkich nadziei, któremi napawał się od lat siedmiu. Róża była jedną z tych niewiast, które zatrwoży drobnostka, lecz zarazem znajdują potrzebne siły przeciw wielkiemu nieszczęściu, czerpiąc w niebezpieczeństwie przedsięwzięcia wytrwałość potrzebną do zwalczenia go, albo wynajdą środki zaradcze. Dziewica powróciwszy do swego pokoiku, spojrzała raz jeszcze na wszystkie strony dla zapewnienia się, czy ją wzrok nie omylił lub być może ukryła gdzie doniczkę, zapomniawszy o tem. Lecz Róża nadaremnie szukała skradzionego tulipana. Róża ułożywszy małe zawiniątko ze swych sukien, wzięła swoje trzysta guldenów, które stanowiły jej cały majątek wyjęła z pomiędzy koronek trzeci nasiennik, schowała go starannie za gors, zaniknęła podwójnie drzwi, dla opóźnienia ile możności chwili otworzenia jej pokoju, gdy dowiedzą się o jej zniknięciu, zeszła ze schodów i opuściła więzienie przez bramę, którą przed godziną wyszedł Bokstel, nakoniec udała się do furmana dla wynajęcia bryczki. Furman miał jedną bryczkę tylko i tę właśnie, którą wynajął Boksitel od wczoraj, i którą spieszył do Delft. Róża zatem zmuszoną była nająć konia, co z łatwością uczyniła, będąc znaną jako córka dozorcy więzienia. Dziewica spieszyła w nadziei, że doścignie swego gońca, zacnego chłopca, który byłby jej przewodnikiem i obrońcą w potrzebie. I rzeczywiście o małą milę od Löwenstein dostrzegła go na bitej drodze ponad rzeką idącej. Puściwszy konia kłusem, dogoniła go wkrótce. Poczciwy młodzian chociaż nie wiedział o ważności swego posłannictwa, spieszył o ile możności. W niespełna godzinę uszedł przeszło milę. Róża odebrawszy od niego pismo obecnie nic nie znaczące, przełożyła mu w kilku słowach potrzebę towarzyszenia jej. Sternik gotów był na jej usługi, przyrzekając, że będzie szedł tak prędko jak koń, na którym siedziała, byle mu tylko pozwoliła opierać się o kulę siodła. Dziewica pozwoliła mu opierać się na czemkolwiek tylko zechce, byle się nie spóźniał. Młodzi podróżni od pięciu godzin byli już w drodze i zrobili do ośmiu mil, gdy jeszcze ojciec Gryfus nie domyślał się nawet o oddaleniu się córki. Dozorca, jak każdy zły człowiek, cieszył się, że nastraszył córkę. Lecz, gdy kosztował zawczasu przyjemności popisania się ze swoich czynów przed swym towarzyszem Jakóbem, Jakób był w drodze do Delft. Dzięki bryczce wyprzedzał ciągle Różę i jej przewodnika o cztery mile blisko. Wyobrażał sobie zasmuconą Różę, płaczącą w swym pokoiku, nie przypuszczając, ażeby miała go gonić. Tak więc, oprócz więźnia, przyjaciel i córka opuścili Gryfusa. Róża tak rzadko widywała się z ojcem, szczególniej od czasu pielęgnowania tulipanu, że Gryfus i tego dnia dopiero w południe, to jest w godzinę obiadu dostrzegł jej nieobecność; sądził przeto, że się go obawia; kazał ją zawołać przez swego podwładnego. Gdy ten wkrótce wrócił z wiadomością, iż panna nie chciała mu otworzyć, a nawet nie odezwała się, Gryfus sam po nią poszedł. Nadaremnie pukał do drzwi — Róża nie odpowiadała Niespokojny o córkę, wezwał ślusarza miejscowego, który otworzył drzwi, lecz Grytus córki nie znalazł, tak tamo, jak Korneljusz nie znalazł swego tulipana. W tejże chwili Róża wjeżdżała do Rotterdamu. Dla tej przyczyny nie mógł jej znaleźć w kuchni, w ogrodzie i na dziedzińcu. Osądzimy o gniewie dozorcy, gdy nakoniec wskutek poszukiwań dowiedział się; że córka jego najęła konia i podobnie jak Bradamanta, lub Klorynda, puściła się w świat, niewiadomo w którą stronę. Gryfus, powróciwszy do więzienia, poszedł wprost do van Baerla i tam puściwszy wodze swego gniewu lżył go, wygrażał się, przyobiecał go wsadzić do lochu, a nawet chłostę. Korneljusz nie słyszał go prawie, pozwolił się lżyć, wygrażać, był więcej jak obojętnym, był martwym na wszystko. Przeszukawszy wszędzie córki, Gryfus poszedł do Jakóba, lecz gdy i on również zniknął, powziął podejrzenie, iż porwał mu Różę. Dziewica tymczasem odpocząwszy przez godzinę w Roterdamie, puściła się w dalszą drogę. Przybyła na noc do Delft, a zrana stanęła w Harlem w cztery godziny po Bokstelu. Róża kazała się natychmiast zaprowadzić do prezesa towarzystwa ogrodniczego burmistrza van Herysem. Zastała zacnego obywatela nad czynnością, którą powinniśmy opisać: Prezes układał raport do towarzystwa ogrodniczego. Ten raport pisany przez prezesa na pięknym papierze, pisany był własnoręcznie i najstaranniej. Róża kazała się oznajmić pod skromnem i prostem nazwiskiem Gryfus, lecz jakkolwiek było dość dźwięczne, prezes odmówił jej przyjęcia. Zresztą w Holandji bardzo trudno dostać się bez oznajmienia. Lecz Róża nie zraziła się tem, postanawiając doprowadzić do skutku swoje zamiary, przysięgła sobie, że nie będzie zważać na obelgi, niczem się nie zniechęci. — Powiedz panu prezesowi — odzywa się dziewica — że przychodzę z nim pomówić o Czarnym Tulipanie. Te wyrazy równie magiczne, jak: Sezamie otwórz się, z tysiąca i jednej nocy, zjednały jej wstęp do prezesa van Herysen, który wyszedł na jej spotkanie. Był bo niski mężczyzna, chuderlawy, ciało jego przedstawiało łodygą kwiatu, a głowa kielich, ręce obłąkowate, wiszące, podobne były do liści tulipanowych, kiwanie się głowy na długiej szyi uzupełniało podobieństwo z tym kwiatem, uginającym się od powiewu wiatru. Wspomnieliśmy, iż nazywał się van Herysen. — Cóż mi panna masz do oznajmienia zapytuje — w sprawie czarnego tulipana? Dla prezesa, tulipa nigra był rarytasem pierwszego rzędu i dlatego przypuszczał, że mógł przyjąć posłannictwo, zgłaszające się w imieniu tego kwiatu. — Tak panie — odpowiada Róża — chcę o nim mówić. — Czy jest w dobrym stanie? zapytuje van Herysen z uśmiechem troskliwego uwielbienia. — Niestety! nie mogę tego powiedzieć panu. — Jakto? miałożby mu się przytrafić jakie nieszczęście? — Wielkie nieszczęście panię jeżeli nie jemu, to mnie... — I cóż przecie? — Skradziono mi go! — Skradziono pannie czarny tulipan? — Tak, panie. — Czy wiesz kto? — Domyślam się kto, lecz nie śmiem go oskarżać. — To, co mówisz łatwo da się sprawdzić. — Jakim sposobem? — Zdaje się, że go niedawno skradziono i złodziej może być blisko. — Skądże ten wniosek? — Gdyż widziałem tulipan przed dwiema godzinami. — Widziałeś go pan? — zawołała Róża poskoczywszy do prezesa. — Tak, jak ciebie teraz widzę. — Lecz gdzie? — Zdaje się, że u twego pana. — U mego pana? — Tak jest, czy nie służysz u pana? — Ja? — Tak, ty. — Za kogo proszę mnie pan uważasz? — Lecz ty. moja dziewczyno za kogo mnie uważasz? — Co do mnie, uważam pana za tego kim jesteś rzeczywiście, to jest czcigodnego pana van Herysen, burmistrza miasta Harlem i prezesa towarzystwa ogrodniczego. — W jakimże zamiarze przyszłaś do mnie? — Przyszłam panu oznajmić, że skradziono mi czarny tulipan. — Twój tulipan zatem jest ten, którym widział u pana Bokstel. — Źle się więc tłumaczysz moje dziecię, bo to twemu panu chyba ukradziono tulipan. — Powtarzam panu, że nie wiem o tem, gdyż pierwszy raz słyszę nazwisko, które wspomniałeś. — Nie wiesz, kto jest ten pan Bokstel i twierdzisz, żeś miała czarny tulipan? — A zatem musi być chyba drugi... — Tak, bo widziałem tulipan pana Bokste. — Jakże wygląda? — Czarny. — Bez skazy. — Bez najlżejszej skazy, bez żadnego punkciku odmiennej barwy. — I pan go masz u siebie... czy jest tu? — Nie, lecz niebawem to nastąpi, gdyż mam ułożyć raport towarzystwu dla przyznania nagrody. — Panie, panie — zawołała Róża! — czy ten pan Bokstel, który się mieni właścicielem czarnego tulipana... — I który jest nim rzeczywiście. — Ah powiedz mi pan jak wygląda, czy nie szczupły? — Tak. — Łysy. — Tak! — Spojrzenie jego nieśmiałe, błędne? — Zdaje mi się, że takie. — Zgarbiony, z pałąkowatemi nogami? — W istocie panna doskonale opisujesz powierzchowność pana Bokstel. — Czy kwiat jest w donicy z fajansu niebieskiego i białego z żółtemi kwiatami? — Co się tyczy tego, to nie uważałem. — O tak panie! to jest ten sam tulipan, który mi skradziono! tak, to moja własność i przychodzę żądać jej zwrotu u pana. — Oh! oh! — mruknął van Herysen — więc chcesz panna przywłaszczyć sobie tulipan pana Bokstela? w istocie, jesteś zbyt zuchwałą... — Panie — odpowiada Róża zmieszana cokolwiek, tem napomnieniem — nie mówię, ażebym żądała tulipanu pana Bokstela, lecz żądam zwrotu mojego. — Twojego? — Tak, tego, którego sama zasadziłam i pielegnowałam. — A więc udaj się panna do pana Bokstela, który mieszka w zajezdnym domu „Pod Łabędziem" i tam się z sobą porozumiecie; co do mnie, ta sprawa wydaje mi się równie trudną do osądzenia, jak króla Salomona, a więc gdy nie jestem obdarzony jego mądrością, ograniczę się na ułożeniu mego sprawozdania, przedstawię go na sesji i plenum zawyrokuje wypłatę nagrody wynalazcy i właścicielowi. — Żegnam cię, moje dziecię. — Oh! panie! panie — nalegająco zawołała Róża. — Posłuchaj mej rady moje dziecię — mówi van Herysen, ponieważ jesteś ładną, młodą i nie sądzę, ażebyś była zupełnie zepsutą, postępuj ostrożnie w tej sprawie, gdyż w Harlem jest sąd i więzienie, a przytem jesteśmy bardzo surowi pod względem dobrej sławy naszych współpracowników w zawodzie ogrodnictwa. Idź więc moje dziecię do pana Bokstela, który mieszka „Pod Łabędziem". Poczem van Herysen zabrał się do swego sprawozdania, przerwanego przez przybycie Róży. N9YN.
  • i16krhgxxs.pages.dev/85
  • i16krhgxxs.pages.dev/85
  • i16krhgxxs.pages.dev/49
  • i16krhgxxs.pages.dev/62
  • i16krhgxxs.pages.dev/71
  • i16krhgxxs.pages.dev/38
  • i16krhgxxs.pages.dev/21
  • i16krhgxxs.pages.dev/29
  • żeby mu się córka z czarnym